Siedząc niegdyś przy kawie w krakowskim Klubie Dziennikarza pod Gruszką słuchałem z zapartym tchem opowiadań Andrzeja Lisowskiego, gdy zdawał relację ze swojej pierwszej wyprawy na wyspy greckie. Czasy były smutne, komuna chwiała się w posadach. Andrzej opowiadał barwnie o swoich zmaganiach z piekielnie ciężką (kilkanaście kg ze statywem) kamerą filmową boleks, wypożyczaną wówczas dziennikarzom przez agencję Interpress Film. To właśnie od uganiania się z takim bagażem w terenie, w środku tropikalnych upałów rozpoczynali Lisowscy swoją podróżniczą i zarazem filmową karierę dokumentalistów.
Jedziemy z Francji tą samą drogą, jaką Salvador Dali wielokrotnie pokonywał, wracając z Paryża do krainy swojego dzieciństwa. Opadająca w kierunku Morza Śródziemnego szosa kluczy licznymi serpentynami. Nagle w oddali wyrasta przed nami sylwetka przysadzistej, geometrycznej bryły kościoła, otoczonego białymi zabudowaniami. Wówczas nie mieliśmy jeszcze świadomości, czym był dla Salvadora Dali ten właśnie krajobraz, który nas tak zauroczył, że zatrzymaliśmy auto na poboczu.
Amerykański publicysta, autor wielu interdyscyplinarnych książek wybrał się w podróż swojego życia trwającą z przerwami kilkanaście lat. Podążał śladami swoich przodków, którzy handlowali przyprawami już przed kilkoma tysiącami lat. Powstała w ten sposób niezwykła „odyseja aromatyczna”.
Z początkiem 2009 roku na południe Sri Lanki przyjechało tysiące turystów z całego świata. Mało który z nich zdawał sobie jednak sprawę, że w tym samym czasie , zaledwie paręset km na północny-wschód, gdzie plaże należą do najpiękniejszych w Azji, rozgrywał się ostatni akt jednej z najbardziej brutalnych wojen cywilnych we współczesnej historii.
Gdy wylądowaliśmy w Kolombo w ostatnich dniach stycznia br., zaskoczyła nas od razu dziwnie nerwowa atmosfera panująca na lotnisku. Nie zdążyliśmy jeszcze opuścić samolotu, a już na pokładzie pojawiła się ekipa dezynfekująca powietrze, którym przed chwilą oddychaliśmy. Natomiast wszyscy obsługujący nas na lotnisku nosili bez wyjątku białe ochronne maseczki. Przestaliśmy się temu wszystkiemu dziwić, gdy zerknęliśmy na tablicę z przylotami. Widniało tam aż kilka połączeń z Chinami.
Ilekroć jadę do któregoś z krajów Azji Południowo-Wschodniej, zawsze mam ten sam dylemat: jak oceniać tamtejszą rzeczywistość polityczną? Czy mamy tam do czynienia z jakimiś formami demokracji w naszym europejskim rozumieniu? Czy też może dominują tam tylko różne odmiany ustroju autorytarnego?
Z zazdrością podziwiamy Hiszpanów za to, że potrafią się wspaniale bawić się i tak otwarcie manifestować radość z życia. Czyli za to, czego nam Polakom, urodzonym smutasom i wiecznym malkontentom, najbardziej brakuje. Autor przedstawianej tu książki udowadnia, że ta apoteoza życia i radość z zabawy wynika także z tradycji historycznej na półwyspie iberyjskim.
Bestie z Komodo zamiast rzucać się na dzikie zwierzęta lub przynajmniej powarczeć na turystów wolą delektować się podrzucanymi im kurczakami. Taki jest jeden ze skutków inwazji turystycznej na słynny park narodowy w Indonezji, w którym żyją olbrzymie gady przypominające legendarne smoki. Władze Indonezji zapowiedziały właśnie wprowadzenie od przyszłego roku wielu ograniczeń dla turystów.
Z ciekawością sięgnąłem do twórczości Pabla Nerudy, światowej sławy wieszcza Ameryki Południowej, gdy dowiedziałem się, iż poświęcił on jeden ze swoich poematów właśnie Machu Picchu