Moje pierwsze spotkanie z Petrą odbyło się w niezwykłej scenerii. Przyjechaliśmy do miasteczka Wadi Musa wieczorem, a tuż po kolacji organizator naszej konferencji zaprosił wszystkich na wieczorny spacer wąwozem As-Sik w kierunku Skarbca Faraonów – głównej atrakcji miasta wykutego w skale. Wzdłuż drogi po obu stronach wąwozu paliły się setki lampionów – świec, które oświetlały nam przejście i zapowiadały nastrój tajemnicy oraz obcowania z duchami dawnych przodków.
Petra w blasku świec
Główny plac tuż przed najsłynniejszym różowym obiektem wydrążonym w skale był również wypełniony setkami zapalonych świec. Gdy usiedliśmy na specjalnie przygotowanych dla nas ławkach, a kelnerzy roznieśli szklaneczki ze słodką herbatą ziołową, rozpoczął się niezwykły spektakl. Usłyszeliśmy dźwięki fletów, fragmenty arabskich pustynnych pieśni, tętent przejeżdżających jeźdźców i odgłosy karawan zatrzymujących się w środku skalnego miasta. Światła reflektorów krążyły po otaczających skałach i prastarych obiektach, odkrywały ich szczegóły. Oglądaliśmy cienie i światła starożytnej Petry sprzed 2 tysięcy lat. Nawiązywaliśmy więź ze starożytnym światem karawan zatrzymujących się na postój w Petrze. Widziałem obraz rozłożonych namiotów oświetlonych rozpalonymi w pobliżu ogniskami. W kociołkach gotowała się herbata z ziół, skwierczało pieczone mięso , może pieczone były placki na blasze nad ogniskiem – chleb tych pustynnych stron. Słychać było prychanie karmionych wielbłądów i nawoływania ich poganiaczy. Tak pewnie wyglądała sjesta karawaniarzy, zanim zapadli w głęboki sen po wielu tygodniach pokonywania monotonii pustynnej. Jestem pewien, że gdybym Petrę oglądał najpierw przy świetle dziennym, a dopiero potem ten wieczorny pokaz, moje doznania i wspomnienia z Petry nie byłyby już tak silne.
Do Petry wybrałem się ponownie po 6 latach. Tym razem miałem więcej czasu na zgłębianie tajemnic tego miejsca niż kilka lat temu, gdy głowę zaprzątały mi sprawy służbowe. Najbardziej intrygowało mnie pytanie: jak nomadzi stojący nisko w ówczesnej hierarchii społecznej, często pogardzani i bez jakichkolwiek tradycji w zakresie budownictwa potrafili wznieść wśród pustynnych piasków monumentalne obiekty, na jakie patrzymy dzisiaj z zachwytem w Petrze?
Przystanek, o jakim marzyły karawany
Królestwo Nabatei ze stolicą w Petrze utrzymało swoją potęgę ponad 400 lat (między III w. p.n.e a I w. n.e.), ale do dzisiaj brak wystarczających dowodów na to, jak powstało. Najczęściej historycy skłaniają się do hipotezy, że plemię pustynnych Beduinów z Półwyspu Arabskiego urosło w siłę dzięki perfekcyjnemu wykorzystaniu położenia geograficznego zajmowanych ziem. Wobec ówczesnego niedorozwoju żeglugi morskiej karawany przez pustynię stanowiły najważniejszy środek transportu dla kupców. Przez ziemie Nabatejczyków przechodziły najważniejsze szlaki handlowe i komunikacyjne na Bliskim Wschodzie – z Zatoki Perskiej do Morza Czerwonego i z południa Półwyspu Arabskiego do Damaszku i na wybrzeże Morza Śródziemnego. W Petrze kupcy mogli wymieniać się towarami przywożonymi z odległych krain, np. karawanami ze szlaku jedwabnego (towary z Chin) oraz ze szlaku korzennego (przyprawy z Indii). W każdym razie ziemie Nabatejczyków oraz ich stolica Petra okazały się znajdować w idealnym miejscu jako centrum handlu karawanowego, na czym można było wówczas zrobić złoty interes. Petra to spektakularny dowód potęgi i bogactwa zgromadzonego przez ludzi żyjących na pustyni, którzy potrafili wykorzystać swoje 5 minut w historii.
Petra – stolica Nabatejczyków była dla pustynnych karawan wymarzonym miejscem do zatrzymania się. Miasto ukryte w wąwozach na wysokości ponad 800 m n.p.m. pozwalało na odpoczynek w nieco chłodniejszym miejscu niż na otwartej pustyni oraz dawało dostęp do obfitości wody. Kupcy mogli tu zaopatrzyć się w żywność na dalszą drogę, uzupełnić lub naprawić wielbłądzie uprzęże i inne akcesoria niezbędne podczas wędrówki przez pustynię. Przy okazji wymieniali się opowieściami o cudach świata, jakie oglądali w dalekich krainach. Najpewniej musieli płacić myto za wjazd do miasta. Być może Petra organizowała im zbrojną ochronę przed napadami oraz wysyłała im do pomocy swoich przewodników – tropicieli źródeł wody, co oczywiście też musiało kosztować.
Potęga zbudowana na pustynnych piaskach i skałach
Musiało jednak upłynąć przynajmniej 300 lat, zanim Nabatejczycy – prości pustynni nomadzi odkryli kupiecką żyłę złota. Byli początkowo jednym z niewielkich, ale cieszących się niezależnością ludów pustyni Półwyspu Arabskiego. Zajmowali się bardziej piractwem oraz napadami na przechodzące od stuleci karawany aniżeli myśleli o handlu. Dopiero z czasem pojawiła się u nich pokusa, aby na przechodzących przez ich terytorium karawanach zbudować intratny biznes i potęgę. W II wieku p.n.e. zaczęli tworzyć zorganizowane społeczeństwo opierające się na kupiectwie oraz rozciągać swoje wpływy na niemal cały obszar Półwyspu Arabskiego. Walter Weiss, jeden z badaczy starożytnych czasów napisał:, że Nabatejczycy skupili się w końcu całkowicie na ”czerpaniu zysków z handlu, utworzyli państwo bez jakichkolwiek granic i systemu podatkowego, nawet niemal bez niewolników. Zajmowało ich tylko sprawowanie pośrednictwa miedzy producentami i konsumentami dóbr przewożonych przez ich terytorium. (cytat za: “The bazar markets and merchants of the islamic world”, 1998).
Najprawdopodobniej na terenie całego półwyspu powstała sieć małych karawanserajów i innych przystanków w podróży, położonych wokół źródełek wodnych przy głównych szlakach karawanowych. Dzisiejszym odpowiednikiem byłyby sieci stacji benzynowych przy autostradach. W ten sposób królowie Nabatei mogli kontrolować cały handel przechodzący przez ich olbrzymie terytorium, a nawet mieć decydujący wpływ na kształtowanie się cen towarów sprzedawanych nad Morzem Śródziemnym.
Ewenement państwa nabatejskiego polegał na tym, że inaczej niż to było wówczas praktykowane, swoją potęgę budowało ono nie na agresywnej sile wojskowej, ale na sztuce handlu. Władcy Petry nie prężyli muskułów, nie mieli zamiaru zaprzątać sobie głowy kwestiami militarnymi swojego królestwa, ich wojska służyły głównie do obrony kontrolowanych obszarów. Byli zatem skazani na korzystanie z ochrony ówczesnych mocarstw – Rzymian oraz Seleucydów z pobliskiej Syrii. Zawierali z nimi liczne sojusze, niekiedy płacili okup i dzięki takim zręcznym manewrom udawało im się przez paręset lat ochronić suwerenność oraz żyłę złota, jaką był pustynny handel. Chociaż potężniejsi od nich sąsiedzi patrzyli zazdrośnie na bogactwo Petry, to jednak trzymali się z daleka od terytoriów królestwa Nabatei , uważanych za niegościnne i trudno dostępne.
Jak wyłapywać krople rosy na pustyni?
Nabatejczycy nie zbudowaliby swojej potęgi, gdyby nie gromadzona przez nich od wieków praktyczna wiedza o przeżyciu na pustyniach. Zaopatrywanie w wodę stało się ważnym elementem strategii kontrolowania szlaków kupieckich. Znając lokalizacje nawet małych lokalnych źródeł, mogli odpowiednio zabezpieczać karawany, wytyczać ich drogę oraz pobierać za te swoje usługi odpowiednio sowite opłaty. Bez dostępu do tej tajemnej wiedzy hydrologicznej kupieckie karawany nie przeżyłyby wielu dni na pustyni. Przykładowo karawana, która wyruszała z Omanu w Zatoce Perskiej potrzebowała na dotarcie do Petry przez góry Jemenu i Medynę aż 3 miesiące.
Podczas wyjazdów do Hiszpanii niejednokrotnie podziwiałem liczne osiągnięcia inżynierii wodnej z czasów imperium Al_Andaluz. Maurowie czerpali swoją wiedzę właśnie od starożytnych hydrologów z Bliskiego Wschodu. Teraz jestem w dawnej Nabatei – miejscu, gdzie rodzili się tacy mistrzowie już ponad 2 tys. lat temu. Ludzie żyjący na terenach pustynnych mieli w genach troskę o wodę – ich największy skarb, o który nieustannie należy dbać. Wynaleźli genialne metody retencji wody deszczowej na pustyni. Wg nich niemal żadna kropla nie mogła się marnować – temu służyły np. specjalne leje na deszczówkę, łączone pod ziemią ceramicznymi kanalikami, którymi woda przedostawała się specjalnych podziemnych cystern, oznaczanych potem tajemnymi kamiennymi znakami i inskrypcjami. Ba, w jednym ze specjalistycznych książek wyczytałem nawet, że Nabatejczycy wymyślili specjalne budowle z kamieni, tzw. łapacze wilgoci, które potrafiły przechwytywać i kondensować wodne krople pochodzące z mgieł i rosy na pustynnych roślinach! I tymi kroplami rosy nawadniali potem uprawiane przez siebie poletka.
W wielu miejscach na terenie Petrze oglądaliśmy fragmenty ceramicznych urządzeń do zatrzymywania wody. Choć tutejsze rozwiązania wydawały się mniej skomplikowane – stosunkowo łatwiejsze do zastosowania w wąwozie i wśród skalnych załomów, były za to bardzo wydajne. A pod względem skali stanowiły niezwyczajne przedsięwzięcie, chodziło przecież o zaopatrywanie w wodę 20-30 tys. mieszkańców stolicy królestwa oraz zaglądające tu nieustannie licznie karawany.
Ślady po przyprawach dawno wywietrzały
Jak łatwo się tutaj zagubić! Petra to gąszcz ponad 800 zabytków, których liczba nadal rośnie wraz z kolejnymi odkryciami. Archeolodzy pracują tu jak w ukropie, nieprzerwanie od dziesiątków lat, co rusz widać ślady ich pracy. Większość obszaru Petry ( ponad 25 km kwadratowych) jest nadal przysypana piaskiem i czeka dopiero na odsłonięcie. Dotychczasowe wykopaliska przyniosły jednak zaskakująco niewiele dowodów na to, co było przedmiotem handlu przed 2 tysiącami lat. Znajdywane monety pochodzą z czasów greckich i rzymskich, fragmenty chińskich naczyń pośrednio mówią, iż do Petry docierały karawany sławnego szlaku jedwabnego z Chin. Natomiast nigdy dotychczas nie natrafiono na ślady takich cennych dóbr transportowanych przez pustynię, jak kadzidło, przyprawy korzenne i naturalne barwników, na których Nabatejczycy zbijali w starożytnych czasach największą fortunę. Odnajdywano za to nasiona zbóż i roślin strączkowych z tamtego okresu. Naukowcy tłumaczą to logicznie: tego typu towary szybko wietrzeją i raczej nie mogły być dłużej przechowywane w Petrze ani w innych miejscach na pustyni. Jest takie stare powiedzenie – zniknąć jak kamfora, i to właśnie stało się z wonnymi pachnidłami i przyprawami, jeżeli tylko były one gdzieś składowane w Petrze. Kto wie, a może ważniejsza była dla nabatejskich kupców korzennych chęć jak najszybszego zysku ze sprzedaży. Przyprawy należało jak najszybciej dowieźć do nad Morze Śródziemne, bo osiągały tam niebotyczne ceny. Dlatego musiałem się w końcu pogodzić z tym, że w Petrze nie znalazłem żadnych twardych dowodów na to, iż handlowano tutaj również gałką muszkatołową pochodzącą ze słynnych Wysp Korzennych, a używaną w starożytnym Egipcie jako środek halucynogenny.
Wędrując w gąszczu zabytków
Niespieszne wędrowanie po szlakach i zakątkach Petry to cudowna przyjemność. Bajeczne kształty skał uformowane przez naturę, oszałamiające ich barwy wskutek erozji, odcienie bieli, różu, brązu i czerwieni, czasem skąpej zieleni roślin, uczepionych rozpadlin skalnych. W powietrzu czuć było wczesną wiosnę, nie było jeszcze upału właściwego dla późniejszych miesięcy. Chciałoby się tu być jak dłużej i kontemplować krajobraz pomarańczowo- różowych wzgórz. Wybraliśmy się do wąwozów Petry na cały dzień i dopiero wieczorem poczuliśmy, że w nogach mamy kilkanaście przechodzonych kilometrów. A nie zaglądaliśmy szczegółowo do wszystkich możliwych zakątków, wybieraliśmy tylko to, co nas najbardziej ciekawiło.
Wycieczka po Petrze to jak wertowanie na żywo podręcznika historii architektury – przez kolejne style, w orbicie których znajdowała się Petra. Gdy popatrzymy na słynny Skarbiec wzniesiony u szczytu potęgi nabatejskiej ( czasy panowania króla Aretasa III , ostatni wiek starej ery – w latach 87 – 62 p.n.e. ), od razu przychodzi skojarzenie ze starożytną architekturą grecką. Wspaniałe kolumny, attyki oraz zdobienia. Kilkaset metrów dalej rozpoznajemy obiekty powstałe już w czasach rzymskich – rzymski teatr na kilka tysięcy miejsc. Naprzeciw jest Ściana Królewska – skupisko ponad 40 monumentalnych grobowców, w których nie odnaleziono jednak żadnych szczątków. Nabatejczycy najwidoczniej pozazdrościli faraonom egipskim piramid, ale stworzyli w Petrze równie imponujące oraz dostosowane do tutejszych warunków dowody na to, że pamiętali o zasłużonych władcach.
Mijamy ruiny kościoła bizantyjskiego, a wśród nich wspaniałe mozaikowe posadzki oraz wyszukane zdobienia. A na samym końcu podziwiamy największy wzniesiony tutaj obiekt, wprawdzie pochodzący z czasów rzymskich, ale przerobiony na świątynię chrześcijańską już w czasach Bizancjum, gdy Petra chyliła się już ku upadkowi. Trzeba tam najpierw wspiąć się po 800 kamiennych schodach, ale widok stąd jest niezapomniany.
Bogactwo tutejszej architektury zadziwia – przecież jako lud koczowników od wieków żyjący w namiotach nie mogli odziedziczyć po przodkach jakichkolwiek tradycji w tym zakresie. Z konieczności czerpali więc garściami z obcych wzorców. Jako wędrowni kupcy mogli naoglądać się architektonicznych cudów w sąsiednich królestwach, dlatego tu w dolinie Petry widać tak mnóstwo zapożyczeń i odniesień do kultury sąsiadów: Egipcjan, Greków, Rzymian. Ale pokazali zarazem swoje niezwykłe zdolności, bo w Petrze nie stworzyli jakiejś odpychającej kakofonii stylów. Dbali o harmonię, wprowadzali do budowli własne oryginalne elementy, zwłaszcza w zakresie zdobienia detalów. Bez kreatywności i wyobraźni nie staliby się tak dobrymi kupcami korzennymi.
Romantyczna historia w jaskiniach Petry
W czasie naszej wędrówki wśród starożytnych wspaniałości Petry odnaleźliśmy również jej współczesną atrakcję, mieszkającą w jednej z tutejszych jaskiń pielęgniarkę z Nowej Zelandii. Przyjechała ona niegdyś z plecakiem do Petry, zakochała się od razu nie tylko w tym pięknym miejscu, ale i w pewnym przystojnym Beduinie, potomku starożytnych Nabatejczyków. Historia miłosna zakończyła się decyzją o wspólnym zamieszkaniu i założeniu rodziny. Gazety pisały potem: Marguerite van Geldersmalen zostawiła całe swoje życie za sobą, zakochała się na zabój i z miłości zamieszkała w jaskini. Ale były też komentarze, że zamiast życia opływającego w konsumpcję wybrała ona skromny żywot jaskiniowca.
Najsłynniejszą dzisiaj białą mieszkankę Petry zastajemy w trakcie sprzedawania pamiątek pod jedną z jaskiń wydrążonych w skale – naprzeciwko rzymskiego amfiteatru. Wyjmowała je akurat ze szklanej gabloty. Była to głównie biżuteria, rękodzieło miejscowych Beduinek. Ale w gablocie z dużym wyborem korali i naszyjników leżała także książka pt. „Married to a Beduin”, tłumaczona potem na wiele języków. W taki sposób Margauerite stała się jedną z ikon współczesnej Petry, celebrytką obfotografowywaną w setkach czasopism na tle różowych ruin i jaskiń. O ile dzieje Nabatejczyków są bardzo tajemnicze, zostawili niewiele pisemnych śladów po sobie, to przynajmniej ta jedna romantyczna historia ze współczesnej Petry doczekała się niezwykle obfitej dokumentacji w postaci dziesiątków artykułów, a nawet książek.
Dzisiaj już nieliczni potomkowie Nabatejczyków mieszkają w okolicznych jaskiniach, większość z nich żyje w specjalnie pobudowanej dla nich okolicznej wiosce Umm Sayhum. Kontynuują tradycje handlowe, ale już w formie sprzedaży pamiątek lub świadczonych usług turystycznych. Zajmują się nadal wielbłądami, organizując wycieczki. Niektórzy zamienili wielbłądy i osły na nowoczesne jeepy.
Na szlaku mirry i kadzidła
Jedziemy rozległą doliną na południe od Petry w kierunku zatoki Akaba. Nagle pojawiają się malownicze, bajkowe góry – podobne do tych z Petry. To Wadi Rum czyli Dolina Księżycowa – leżąca gdzieś pośrodku między Petrą a Akabą. Prawie 800 km kwadratowych, słynących z zachwycającego krajobrazu przypominającego bardziej widoki na Marsie niż na Księżycu, góry i wzgórza wyrzeźbione przez naturę z czerwonawego piaskowca i granitu, pośród których wędrują piaskowe wydmy.
Zjechaliśmy z autostrady na piaszczystą pustynną drogą, którą od tysiącleci maszerowały karawany kupieckie obładowane mirrą i kadzidłem z wybrzeża Omanu i Jemenu oraz z przyprawami korzennymi z dalekich krajów azjatyckich. Wadi Rum też była przystankiem dla karawan zmierzających na północ. Zatrzymywały się tu na krótkie postoje (uzupełnienie zapasu wody i na noclegi), zanim dotarły do Petry. Skały dawały trochę ochłody, ale także gasiły pragnienie – dzięki ukrytym wśród nich kilkunastu źródełkom. Nasz przewodnik mówi o odwiecznych problemach z wodą na pustyni. Woda deszczowa spływa z wapiennych skał, które absorbują krople, ale na szczęście nie wsiąka w grunt, zatrzymuje się w granitowym podłożu. Wycieki są ledwie zauważalne. Obecność wody zdradzają pojawiające się w okolicy pojedyncze kępy roślin albo krzewy.
Podjeżdżamy pod sam szczyt Jebel Khazali (1754 m n.p.m.), dokładnie przed wejście do znanego kanionu Khazali, wrzynającego się w masyw tej góry, gdzie właśnie znajduje się jeden z takich małych wycieków wody. Nieprzypadkowo w pobliżu źródełek starożytni mieszkańcy Półwyspu sprzed 2-3 tys. lat zaznaczali swoją obecność za pomocą petroglifów, wyrytych w skale rysunków, są tam m.in. sceny z napadami na karawany. Być może Nabatejczycy zasadzali się w tutejszej okolicy na kupców, aż w końcu sami pozazdrościli im zysków i bogactwa towarów przewożonych w wielbłądzich jukach. Dlatego sami zabrali się za rzemiosło kupieckie.
O tym, że tu w dolinie Wadi Rum Nabatejczycy utrzymywali w czasach świetności królestwa swoje wysunięte posterunki, świadczą odkryte ślady osiedla i świątyń z czasów przed islamskich oraz fragmenty wodociągów. To także pośredni dowód na to, że Nabatejczycy skutecznie doglądali handlu pomiędzy Półwyspem Arabskim a Morzem Śródziemnym.
Jak statki morskie pokonały wielbłądy?
Znaczenie pustynnych szlaków handlowych – wraz z coraz bardziej intensywnym rozwojem tańszej i szybszej żeglugi wokół Półwyspu Arabskiego – zaczęło stopniowo maleć. Zamiast na karawanach towary szybciej i taniej docierały statkami do Akaby, a stąd drogą lądową przez wzgórza Synaj do Aleksandrii. Wielbłąd nazywany czasem „okrętem pustyni” mógł pokonywać dziennie zaledwie 30 km, dźwigając około 60 kg bagażu i nie był już w stanie konkurować z coraz bardziej udoskonalanymi żaglami.
W czasach handlu karawanowego coraz potężniejsza władza Rzymu na ziemiach Bliskiego Wschodu jeszcze tolerowała królestwo Petry, które stało się nawet wasalem Rzymu. Sytuacja zmieniła się dopiero po śmierci ostatniego władcy Petry Rabela II – w roku 105 nowej ery, gdy miasto oraz królestwo zostały zajęte przez cesarza rzymskiego Trajana i wcielone do imperium jako prowincja wschodnia – Arabii Skalistej (Arabia Petrosa). Wówczas coraz więcej nowych szlaków handlowych omijało już Petrę, wkrótce przestała być stolicą prowincji. Około IV wieku nowej ery Nabatejczycy zaczęli stopniowo powoli opuszczać Petrę. Miasto chyliło się ku upadkowi, aż w końcu całkowicie opuszczone dostało się we władanie Matki Natury. Pochłonęły go piaski pustyni. Petra musiało czekać aż ponad 1000 lat, zanim odkryli je archeolodzy na początku XIX wieku. Ale to nie piaski pokonały Petrę i jej królestwo. To wielbłądy nie dały rady w wyścigu z coraz lepiej żeglującymi statkami .
Dodaj komentarz