Zapiski z podrózy dalekich i bliskich

Jeden kraj na kilkunastu tysiącach wysp. Elizabeth Pisani, INDONEZJA ITD

Elizabeth Pisani, INDONEZJA ITD. Studium nieprawdopodobnego narodu, Wydawnictwo Czarne, 2016

 

Bez wątpienia jest to jedna z najlepszych pozycji, jaka ukazała się u nas ostatnio na temat współczesnej Indonezji. Autorka spędziła w tym kraju blisko 25  lat, najpierw jako dziennikarka agencji Reuter, a po kilkuletniej przerwie jako pracownik kontraktowy w Ministerstwie Zdrowia, gdzie prowadziła badania na temat epidemii HIV. Znając świetnie język indonezyjski i wędrując  po  najbardziej odległych wyspach i zakątkach kraju, poznawała w drodze dziesiątki tubylców, mieszkała  nie w hotelach, ale w domach prywatnych, słowem poznała jak mało kto ten potężny azjatycki kraj niemal od podszewki. Korzystała z nadzwyczajnej życzliwości Indonezyjczyków wobec obcych,  z  gościnności ludzi, których spotykała pierwszy raz w życiu na przystanku, w sklepie czy w autobusie.

Autorka pisze o Indonezji z pasją. Jest  bardzo dociekliwą, utalentowaną dziennikarką z publicystycznym temperamentem. Mamy więc do czynienia z ambitną, ale  i zarazem  tolerancyjną próbą zrozumienia  tego fascynującego kraju.

Każdy dociekliwy podróżnik, który wybiera się do Indonezji,  musi stawiać sobie takie podstawowe pytania: jaki jest tam system rządzenia – czy nadal wojskowy reżim czy już jakaś forma demokracji –  oraz  czy w tym wielkim muzułmańskim kraju występuje zagrożenie fundamentalizmem islamskim.  E.Pisani  udziela na te podstawowe pytania bardzo wyczerpujących i przekonujących odpowiedzi.

Największy  fenomen Indonezji polega na tym, że kraj położony na kilkunastu tysiącach wysp, będący mozaiką setek kultur i wielowiekowych tradycji, w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat od ogłoszenia niepodległości w 1945 roku zdołał się mimo licznych tendencji odśrodkowych zintegrować w jeden dumny naród. E.Pisani pisze: Żaden inny naród nie zjednoczył tak dużej odmienności w ogólnie pokojową całość w mniej  niż siedemdziesiąt lat.

Droga do tego celu nie była łatwa – najpierw Indonezyjczycy przeżyli  autorytarne rządy lewicowe pod przywództwem prezydenta Sukarno, a potem przez ponad 30 lat krwawe rządy wojskowej junty Suharto. Dopiero po odsunięciu Suharto pod koniec lat 90-ych rozpoczęło się stopniowe wdrażanie reform  polegających  na decentralizacji władzy, co było głównie reakcją na utratę przez Indonezję Timoru Wschodniego. W końcu nowi przywódcy zrozumieli, że metody siłowych rozwiązań spaliły na panewce. I że nie można dłużej utrzymywać tak dużej dominacji władzy centralnej Jawy  i że efektywniej  będzie integrować naród indonezyjski poprzez przekazanie prowincjom większej niż dotychczas samodzielności. Także i finansowej, ponieważ  biedniejsze regiony zaczęły odtąd otrzymywać  wsparcie z centrali, natomiast te bogatsze składały się na uboższych poprzez  centralną biurokrację w Dżakarcie.

Ternate (Moluki) : Młodzi Indonezyjczycy lubią manifestować swoje polityczne przekonania nawet na koszulkach

 

I tak paradoksalnie jednym z najważniejszych spoiw  integralności narodu okazała się demokratyzacja –  wprowadzenie decentralizacji w zarzadzaniu państwem. Dopełnieniem tej decentralizacji było ustanowienie nowego systemu wyborczego (po 2004 roku), który pozwalał mieszkańcom wybierać bezpośrednio naczelników swoich dystryktów i  naczelników wiosek  – tzw. bupatich. Bezpośrednio wybiera się także prezydenta, członków parlamentu, gubernatorów prowincji, członków lokalnych parlamentów, członków parlamentu dla dystryktu oraz naczelników wiosek.

Dzięki tego typu reformom bojowników z odległych prowincji walczących początkowo zbrojnie o własną państwowość, jak np. Aceh czy Moluki, udało się w końcu przekonać i pozyskać dla pokojowej współpracy w ramach budowy  jednolitej Indonezji. Widmo separatyzmu zostało odsunięte. Mało kto przewidywał, że nastąpi tak pozytywny obrót sprawy. Okazuje się, że te wszystkie nowe rozwiązania idealnie wpasowały się w tradycyjne tutaj formy kolektywizmu i współpracy na lokalnych szczeblach. Od wieków społeczności żyjące na tylu tysiącach wysp musiały sobie radzić same i wykształciły własne formy samorządu.

 

W Tomohon na północy Sulawezi   w ulicznych paradach przedwyborczych  brały udział tysiące zwolenników  Partii Demokratycznej.

 

Przy okazji E.Pisani patrzy zupełnie inaczej na zjawisko osławionej korupcji w tym kraju. Jest to jej zdaniem nieuchronny koszt, jaki płaci Indonezja za swój sukces, a nawet  swoistego rodzaju pozytyw odgrywający ważną rolę w spajaniu mozaiki wysp archipelagu: Tam gdzie tak bardzo liczą się osobiste więzi, nieuchronnie plączą się także zobowiązania prywatne i publiczne, a nici kolektywizmu splatają się z grubymi linami protekcji i korupcji. Przykładowo w lokalnych wyborach bezpośrednich wszyscy kandydaci do władz w tak nadal biednym społeczeństwie, jak Indonezja,  muszą często zadłużać się u swoich licznych krewnych (wielkie wielodzietne indonezyjskie rodziny  liczą nawet po paręset członków), aby sfinansować swój udział w kampanii i dotrzeć do jak największej liczby wyborców. A po wyborach – jeśli już wygrają i  stają się  lokalnymi  biurokratami – starają się spłacać ten dług wdzięczności najczęściej za pomocą rozdawania posad w sektorze publicznym  lub udzielaniu różnych dochodowych licencji. Stąd   linia między korupcją a protekcją jest w Indonezji  mało przejrzysta. Do prasy przedostają się jedynie najcięższe przypadki  procederu korupcyjnego, mające także podłoże  kryminalne.

Pisani odwiedzając wyspę Halmahera w północnych Molukach była świadkiem hucznego wesela dla 7 tysięcy gości, wyprawionego dla córki przez lokalnego przywódcę bupati (stojącego na czele dystryktu, odpowiednika naszego powiatu – przyp .jz) wybranego w demokratycznych wyborach bezpośrednich. Parodniowa impreza weselna została w dużej części opłacona z publicznych pieniędzy – z budżetu departamentu kultury i turystyki. Propagujemy w ten sposób lokalne tradycje weselne, chronimy je przed zapomnieniem – powiedział szczerze bupati dziennikarzowi lokalnej prasy, nie mając przy tym nic sobie do zarzucenia.

Chociaż powszechnie uważa się, iż  urzędnicy państwowi są „ leniwymi, wyrachowanymi tumanami, którzy napychają własne kieszenie”, utrudniającymi  życie obywatelom,  mimo to prawie każdy marzy o karierze  urzędniczej dla swojego dziecka. Szczególnie pragną tego Indonezyjczycy spoza Jawy, gdzie prywatny sektor jest słabo rozwinięty i  i gdzie najtrudniej znaleźć zatrudnienie.

Kolejny koszt ponoszony przez Indonezyjczyków w związku z nowymi reformami to utrzymujący się niski poziom edukacji. Z jednej strony  Indonezja jest dumna z tego, że niemal nie posiada analfabetów – zawdzięcza to wprowadzeniu powszechnej i obowiązkowej edukacji. W szkołach podstawowych kształci się  ponad 55 mln dzieci rocznie. W szkołach nie ma przepełnienia, pod względem liczby dzieci przypadających na jednego nauczyciela Indonezja należy nawet  do światowej czołówki. Za to  posad  nauczycielskich jest tutaj bez liku. Okazuje się bowiem, ze najłatwiej zdobyć wymarzony beżowy mundur urzędnika państwowego właśnie w szkolnictwie. Miejscowi politycy płacą za polityczne poparcie swoim zwolennikom przede wszystkim etatami  nauczycielskimi. W rezultacie nauczycielami zostają przypadkowi ludzie bez odpowiedniego przygotowania, którzy zachowują  się tak  jak inni urzędnicy w Indonezji. Godziny ich pracy są elastycznie, wolne dni bierze się wtedy, gdy przyjdzie na to ochota. E.Pisani miała okazję odwiedzać wielokrotnie indonezyjskie szkoły i przekonać się na własne oczy, jak wygląda tam praca takich urzędników przebranych w uniformy  nauczycielskie. Pewnego dnia przyszła do szkoły z samego rana, gdy dzieci powinny rozpocząć 5-godzinną naukę. Zastała tam wielki chaos, setki dzieci biegały  jak opętane po szkole i  wyrażały po swojemu autentyczną dziką  radość, że nikt się nimi nie opiekuje, bo nauczyciele nie zdążyli się jeszcze pojawić się w pracy. Nawet dyrektorka szkoły przyszła do pracy dopiero po godz. 10.00.

Pisani odkrywa nam wiele faktów na temat roli religii muzułmańskiej w dzisiejszej Indonezji  i  tłumaczy dlaczego w tym kraju nie widać zagrożeń wynikających z jakiegoś dużego fanatyzmu religijnego. Owszem,  od czasu do czasu wybuchają konflikty religijne między muzułmanami a chrześcijanami, ale wbrew potocznemu mniemaniu nie chodzi w nich wcale o religię, a przede wszystkim  o przywileje i  dostęp do lepszych miejsc pracy. Jeden z najbardziej zaciętych konfliktów tego typu wybuchł po upadku reżimu Suharto na Molukach: Korzenie tego konfliktu sięgają stuleci…Holenderscy koloniści stawiali wyżej chrześcijan z południowych wysp Moluków niż muzułmanów z sułtanatów na północy. Lepiej wykształceni chrześcijanie blokowali posady w biurokracji państwowejwtedy właśnie Suharto …zaczął umizgiwać się do muzułmanów, którym przyznano chrześcijańskie miejsca pracy. Chociaż uznano oficjalnie , że  przemoc na Molukach miała podłoże religijne, to wg E.Pisani  w rzeczywistości chodziło o dostęp do zasobów. Walki zostały zapoczątkowane przez rdzennych mieszkańców, którzy wierzyli że imigranci z innych części kraju dostają lepszą ofertę w ich ojczyźnie.

Autorka książki  zauważyła podczas wszystkich swoich podróży ,że Indonezyjczycy rozmawiają o swojej religii w sposób bardzo swobodny i przyziemny, że dla nich religia jest  stałym elementem życia jak jedzenie czy sen. Pisze: Indonezyjczycy niewątpliwie bardziej niż większość Europejczyków żyją obrzędami przyjętej religii: wiele osób stale nosi emblematy swojej wiary, dzilbab czy peci na głowie, krzyżyk lub amulet buddyjski na szyi. Jest tu też o wiele więcej wspólnych modłów w meczecie, kościele czy świątyni. E.Pisani nie spotykała się się jednak na swojej drodze z oznakami religijnego zacietrzewienia czy ślepego  fanatyzmu.

Pisani nie obawia się także, że występujące w Indonezji mniejszościowe fundamentalistyczne partie (bo takie też tutaj są ) będą stanowić w przyszłości jakieś większe zagrożenie dla kraju. Wtopiły się one bowiem dobrze w  tutejszy nowy system wyborczy  i  całkiem dobrze im się żyje ze świadczenia  finansowych usług (chodzi o głosy wyborców)  na rzecz  większych partii. Jak pisze autorka książki partie te „sprzedają świętość temu kto da najlepszą ofertę”.

 

Banda Neira na wyspach Banda: odbywała się tu doroczna  szkolna olimpiada w zakresie znajomości koranu  ale w niczym nie przypominała  religijnych uroczystości; młodzież szkolna przybyła tu z całych Moluków  bawiła się przez kilka dni  na specjalnych pokazach i paradach. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.