Zapiski z podrózy dalekich i bliskich

Gdzie winogrona dojrzewają w papierowych czapkach, a poeci opiewają kozy. Notatki z Alicante (Hiszpania)

Po raz kolejny przekonuję się, że  Hiszpania to nie tylko słońce i plaże. Im dalej od wybrzeża, tym może być ciekawiej. Okolice Alicante nie pozwalają  popaść w nudę, mnóstwo tu powodów do miłych zaskoczeń, ale też i zdziwień. Jestem tutaj  po raz trzeci, mimo iż nie lubię na ogół powracać do tych samych miejsc.

 

Rowerem po kolejowym nasypie

Wystarczy oddalić się od wybrzeża Costa Blanca kilkanaście albo i więcej  kilometrów w kierunku majaczących na horyzoncie gór, aby znaleźć się w zaskakująco urokliwych zakątkach Hiszpanii.  Wypożyczonymi rowerami wyprawiliśmy się pewnego dnia do miasteczka Agost, leżącego na północ od Alicante u stóp góry Maigmo w paśmie Sierra de Aitana ( 1296 m). Dominika chciała mi koniecznie pokazać, na czym polega fenomen tzw. zielonego szlaku rowerowego Via Verde. W sennym Agosto, do którego turyści rzadko zaglądają, zatrzymaliśmy się na sjestę obiadową. Zjedliśmy tam pyszny obiad z lokalnym winem w knajpie wskazanej przez miejscowych jako najlepsza w miasteczku.  Agost leży przy niezwykłym szlaku rowerowo-pieszym, usypanym na dawnych torach kolejowych. Trudniejszy odcinek prowadzi z Agost w górę w kierunku szczytu Maigmo, drugim odcinkiem można wrócić na przedmieścia Alicante. Wybraliśmy wariant „z górki”, aby wynagrodzić sobie poniesiony trud początkowej jazdy pod górę mało ciekawą szosą. Jechaliśmy zaledwie maleńkim fragmentem słynnych w Hiszpanii torowisk kolejowych Via Verde – przekształcanych już od lat 90-tych w zielone szlaki rowerowe. Jest ich już w całym kraju ponad 2500 km, a docelowo będzie prawie 8000 km.

 

Fragment szlaku rowerowego „Via Verde” w okolicach Agost

 

Kiście pod czapkami z papieru

Przed nami ponad 20 km świetnie utrzymanej drogi, posypanej  szutrem na dawnych torowiskach. Szlak prowadzi nas wśród winnic i   gajów owocowych, czasem szpalerem palm kokosowych.  Co kilka km zatrzymujemy się, aby odetchnąć i nacieszyć się krajobrazem. Jedna z winnic zaciekawiła nas szczególnie, nigdy wcześniej nie widzieliśmy kiści winogron opatulonych w papiery. Czyżby  tak chroniło się tutaj owoce przed żarem lejącym się z nieba? Okazuje się, ze jest to tradycyjna praktyka stosowana od dawna tylko w przypadku kilku odmian białych winogron i jednego czerwonego, razem nazywanych „Uva de mesa empolsada del Vinalapo” (winnice z kiściami w białych torebkach z Vinalapo). Zakładane właśnie w lipcu  „papierowe czapki” chronią proces dojrzewania owoców przed niekorzystnymi warunkami pogodowymi (wiatrem, deszczem lub słońcem). Klimat jest tu bardziej suchy i gorący niż na wybrzeżu Costa Blanca. W taki sposób chronione grona mają cieńszą skórkę oraz jednolity kolor, a w wyniku tego nabierają wyjątkowych właściwości smakowych. Oglądając te kiście w papierowych czapkach, myślami już byłem w sklepie z winami w poszukiwaniu smakowitych trunków z nazwą Vinalapo (nazwa handlowa tych winogron), gdy Dominika zbiła mnie z tropu. Uva de mesa empolsada del Vinalapo” nadają się tylko do zjedzenia i kupić je można wyłącznie na straganach z owocami. Widocznie papierowe czapki nie sprzyjają fermentacji wina.

 

Winnice z kiściami w białych torebkach z Vinalapo

 

Generał Franco przewraca się w grobie

Nadwyżka połączeń kolejowych w Hiszpanii  jest spuścizną po czasach dyktatury  generała Franco, który  postanowił zafundować Hiszpanom  aż kilkadziesiąt tysięcy km „żelaznych dróg”. Hiszpanie woleli jednak z czasem przesiąść się na samochody (słynny Seat symbolizuje ten współczesny pęd do motoryzacji).  Gdy nadmiar linii zaczął przysparzać  finansowych kłopotów, kierownictwo kolei wpadło na genialny pomysł, aby problem przekuć w oryginalną atrakcją turystyczną Hiszpanii. Generał Franco musi dzisiaj przewracać się w grobie – nie o takim ekologicznym losie swojego projektu marzył.

Projekt “Via Verde” z biegiem lat rozrósł się i wyszedł już  poza ideę ścieżek rowerowych na dawnych torach kolejowych. Objął również odnawianie i przywracanie do życia starych opuszczonych budynków dworcowych. Już około 100 takich dworców w całej Hiszpanii mieści dzisiaj restauracje, kawiarnie, hostele, wypożyczalnie rowerowe, małe muzea, centra informacyjne itp. W sumie powstaje wielce oryginalna  koncepcja  alternatywnego sposobu zwiedzania Hiszpanii, poznawania jej krajobrazu i kultury z uwzględnieniem wymogów ochrony środowiska.

„Via Verde” w okolicach Alicante jest wyjątkowo atrakcyjna. Trasa na odcinku Agost – Maigmu,   którą zostawiliśmy sobie na następną okazję, jest znacznie trudniejsza. Prowadzi przez liczne  tunele i wiadukty,  wije się wśród ośrodków garncarskich, w zróżnicowanym krajobrazie podgórskim. Jest ciekawostką, że budowa połączenia kolejowego z Alicante do Alcoy (opisana trasa „Via Verde” w okolicy Agost wykorzystuje tylko niewielki odcinek torów tej trasy ) nigdy nie została dokończona z powodu wyczerpania się  funduszów publicznych. Dopiero niedawno w ramach projektu jako „Via Verde” połączenie doczekało częściowego otwarcia dla szerokiej publiczności.

 

 Trasa rowerowa w kierunku góry  Maigmu jest znacznie trudniejsza

 

Odkrywamy poetę regionu Alicante

Gdy przechodziliśmy pewnego razu ulicami  El Campello, przykuł naszą uwagę kolorowy plakat z gitarzystą flamenco. A hasło flamenco w Hiszpanii działa na nas zawsze jak płachta na byka  – jesteśmy fanami tamtejszego radia flamencopunto.com, które słuchamy bez znudzenia od rana do wieczora. Plakat zapowiadał występ piosenkarza i gitarzysty Francisco Rodrigueza Fernandeza, używającego pseudonimu Fraskito. Kupiliśmy natychmiast bilety i zameldowaliśmy się nazajutrz na koncercie organizowanym w miejscowym Casa de Cultura. Artysta zaśpiewał kilka ballad do  lirycznych tekstów poety hiszpańskiego Miguela Hernandeza (1910 – 1942), który pochodzi właśnie z okolic Alicante. Wzruszyły nas zwłaszcza wersety pięknego wiersza  napisanego w więzieniu do ukochanej żony Josephine. Poeta miał tragiczne życie,  był prześladowany przez  frankistów, zmarł schorowany w więzieniu w roku 1942, w wieku zaledwie 32 lat. Kim był ten tragiczny artysta, dowiedziałem się więcej już po powrocie do Polski, czytając wspomnienia chilijskiego poety Pabla Nerudy.

 

Jedno z nielicznych zdjęć Hernandeza z żoną Józefiną (kopia z El Pais”)

 

Tajemny szmer z brzucha śpiącej kozy

Neruda poznał Hernandeza  w połowie lat 30-tych podczas pobytu w Madrycie, gdzie piastował funkcję konsula Chile. Tak napisał o swoim przyjacielu:

Miguel był tak bardzo wieśniakiem, że rozsiewał wokół siebie atmosferę zaoranej gleby….Snuł długie opowieści o zwierzętach i ptakach. Był to pisarz wyłaniający się z natury  jak nietknięty kamień, miał czystość dziewiczej puszczy i oszałamiającą siłę życiową. Opowiadał mi, jakich niezwykłych wrażeń doznał, kiedy przyłożył ucho do brzucha śpiącej kozy. (…) taki tajemny szmer mógł być dostępny jedynie owemu poecie kóz.” Gdy Pablo Neruda starał się  pomóc młodemu poecie w zdobyciu jakiegoś zajęcia, gorącym życzeniem Hernandeza była nie posada urzędnika, ale  pasterza kóz  gdzieś pod Madrytem. Neruda był zachwycony twórczością Hernandeza, która „wyrastała z ziemi i z lasu”: …w poezji tej jednoczyły się wszystkie najwyższe barwy, zapachy i głosy hiszpańskiego Levante… nie dało mi życie oglądać podobnego zjawiska – tak wielkiego powołania i tak wielkiej , błyskawicowej mądrości słowa.” (cytat za „Wyznaję że żyłem,1976).

Region Alicante jest dumny dzisiaj ze swojego poety, który uchodzi za jednego z  najwybitniejszych obok Garcia Lorki. W Orihueli można odwiedzić muzeum Hernandeza, a jego nazwisko nosi znany hiszpański Uniwersytet w Elche mający też zamiejscowy wydział  sztuki w Altei. Warto zaglądać do hiszpańskich domów kultury, bo można tam trafić na prawdziwe koncertowe rarytasy.

 

Laguna de la Mata

 

Czy to rezerwat czy  fabryka soli?

Pojechaliśmy do rezerwatu przyrodniczego  La Mata y Torrevieja z pewnym niepokojem. Tereny wokół parku  to mekka masowej turystyki, zwłaszcza latem. Tego typu rezerwaty mające chronić słone obszary wodno-błotne wraz z żyjącym tam rzadkim ptactwem potrzebują szczególnej  dbałości o naturę , a przecież wiadomo, że Hiszpania już od wielu lat „stepowieje ”i cierpi na niedostatek wody.

Nasz niepokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy  w centrum informacyjnym rezerwatu odkryliśmy z pewnym zaskoczeniem, iż  to co będziemy oglądać, stanowi już od czasów starożytnych w dużej mierze dzieło człowieka, którzy w lagunach urządził sobie wytwórnię soli, niegdyś bezcennego surowca do konserwacji żywności. Fabryka w dalszym ciągu funkcjonuje, a  produkowane tutaj tysiące ton soli  przeznacza na eksport. Podobno do krajów północnej Europy z przeznaczeniem do rozmrażania dróg.  Tak więc paradoksalnie dzięki fabrykom soli  laguny nie wysychają pod wpływem zmian klimatycznych, są bowiem nieustannie zasilane wodą morską za pomocą przekopanych kanałów. Przyjechaliśmy więc oglądnąć nietypowy przykład symbiozy przemysłu z  chronionym obszarem przyrodniczym.

Rezerwat składa się z 2 słonych  lagun (Laguna de Torrevieja i Laguna de la Mata), w których żyją liczne gatunki ptaków wodnych, a zwłaszcza flamingów I perkozów zauszników oraz mewy śródziemnomorskiej zagrożonej wyginięciem. Większa laguna  nazywana jest różową, od nazwy dominujących tu alg i skorupiaków posiadających charakterystyczne czerwonawe ubarwienie.

 

Odrestaurowany budynek centrum interpretacyjnego rezerwatu stanowi atrakcję samą w sobie

 

Sól zaprzyjaźniła się tu z winem

Przy mniejszej lagunie ( Laguna de la Mata),  nazywanej niebieską od koloru wody, znajduje się centrum interpretacyjne, w którym można zdobyć podstawowe informacje o życiu przyrodniczym parku. Odrestaurowany budynek stanowi atrakcję samą w sobie. To tutaj podjechaliśmy autem i  stąd rozpoczęliśmy spacer.

Wybraliśmy jeden ze szlaków pieszych otaczających lagunę. Co kilkadziesiąt metrów spotykaliśmy zadaszone punkty obserwacyjne, ale ptaków było tam jak na lekarstwo, być może przyszliśmy o niewłaściwej porze. Jaka szkoda, że nie wybraliśmy się  na rowerach. Byłby to  idealny pojazd do buszowania po okolicy – tym bardziej, że i tutaj  przebiega jeden ze szlaków Via Verde po dawnych torach kolejowych (7 km  groblą pomiędzy lagunami). Ale czeka nas kolejna niespodzianka – odkrywamy ciągnący się wzdłuż laguny pas winnic, a wśród nich specjalną  ścieżkę dla miłośników wina. Sól i wino to przecież dwa zupełnie nie przystające do siebie światy. Tymczasem na tutejszej piaszczystej i nieco słonawej glebie  już od stuleci  udają się znakomicie szczepy białych winogron (muscat i merseguera). I właśnie z powodu tej wyjątkowej lokalizacji i mikroklimatu  szczepy te przetrwały  jako jedne z nielicznych w Europie atak filoksery – epidemii pleśni, która spustoszyła pod koniec XIX wieku większość winnic, głównie we Francji.

Winnica jest niewielka, w dodatku  podzielona pomiędzy około 30 właścicieli i  dlatego nie może być opłacalna. Dlatego władze miasta zgodziły się na urządzenie specjalnej ścieżki enologicznej z licznymi tablicami informacyjnymi i  małą pijalnią wina w siedzibie rezerwatu. W ten sposób chcą rozsławić fenomen udanego sąsiedztwa solanek z tradycją winiarską.

 

Winnice na brzegach Laguny de la Mata w sąsiedztwie słonej wody muszą zaskakiwać

 

Trzymajmy kciuki, aby Hiszpanom się udało ratować piękny ptasi raj, któremu na razie nie doskwierają ani przemysłowe żupy solne ani też nadbrzeżne winnice.

 

Ostatni bastion Maurów w Walencji

Koniecznie wybierzcie się do Guadalest, słyszeliśmy od znajomych wielokrotnie i w końcu wybraliśmy się tam z Josem jego autem. Z Alicante jest tam zaledwie około 40 km, ale droga do łatwych nie należy. Trzeba powspinać się krętą górską drogą, zanim wreszcie ukaże się w pełnej krasie jedna z najbardziej niedostępnych fortec Maurów w Walencji i jedna z najpiękniej położonych w Hiszpanii.  Gdy stanęliśmy wreszcie u jej bram, zrozumieliśmy dlaczego chrześcijanom nie było łatwo ją zdobyć. Do twierdzy prowadzi wydrążony kilkunastometrowy tunel, zwany dzisiaj wrotami św. Jana. Gdyby intruzom udałoby się jednak w jakiś sposób sforsować to kamienne przejście,  obrońcy mogli ich oblewać smołą albo inną gorącą cieczą z baszt zamkowych, stojących na niemal pionowych skałach. Oblężonych Maurów można było pewnie tylko przetrzymać głodem, dopóki nie wyczerpały im się zapasy wody i żywności. I musiało to trwać tygodniami, jeśli nie miesiącami. Tym bardziej, że obrońcy mogli korzystać z przemyślnego systemu gromadzenia wody deszczowej w skalnym zbiorniku.

 

Widoki z najwyższego poziomu twierdzu w Guadalest

 

Resztki  murów jednej z baszt z czasów Maurów po rekonstrukcji

 

Budynki tworzące obecny  kompleks zamkowy są już dziełem późniejszych chrześcijańskich władców twierdzy. Z dawnego Castillo  Alcozaiba pochodzącego z XI wieku zachowały się np. do dziś tylko ruiny wieży, zrekonstruowanej w późniejszych okresach. Data utraty przez Maurów twierdzy Guadalest nie jest dokładnie znana. Wiadomo tylko, że musiało to nastąpić w latach 1232 – 1245, kiedy to  królowi Aragonii Jakubowi I Zwycięzcy  udało się pokonać bogate księstwo islamskie (tzw. taifę), zajmujące obszar dzisiejszej Walencji. Potęga Al-Andaluz zaczynała się wówczas powoli od północy rozpadać, choć jej kres nastąpi dopiero  wraz z upadkiem Grenady w roku 1492.

Gdy już wdrapaliśmy się na najwyższy udostępniony dla zwiedzających poziom twierdzy, mogliśmy przekonać się, jak malownicza jest okolica (z dominującym szafirem jeziora na pierwszym planie). I jak dużo tu możliwości do pieszych górskich wędrówek! My w ciągu jednego dnia zdołaliśmy zwiedzić zaledwie teren fortecy oraz znajdujące się tutaj muzea.   Miłośników zamków ucieszy na pewno fakt, że Hiszpanie wytyczyli specjalny szlak turystyczny  – Ruta de los Castillos czyli Szlakiem Zamków. Warowni w tych okolicach, a zwłaszcza w dolinie Vinalapo, jest do obejrzenia znacznie więcej. Dzisiejsza Walencja  była przecież terenem, gdzie odbywały się  nieustanne potyczki  Maurów z chrześcijanami z północy półwyspu.

 

Benidorm jest nieformalną stolicą Brytyjczyków w Hiszpanii  – stanowią prawie połowę mieszkańców tego miasta

 

„I speak a little English”

Gdziekolwiek byłem na Costa Blanca, czy na wybrzeżu czy też w głębi lądu, tam niemal zawsze spotykałem brytyjskich emerytów. Jest ich w tym kraju około 250 tys. czyli najwięcej spośród innych nacji. Wysiadują najczęściej w barach i restauracjach, we własnym gronie przy winie albo whisky. Z Hiszpanami najczęściej widują się tylko w sklepach i restauracjach. Niby żyją w Hiszpanii, ale tak naprawdę to obok niej.

Niewielu Brytyjczyków garnie się też do nauki hiszpańskiego, czytam w jednym z cytowanych w prasie raportów, który tylko potwierdza moje obserwacje. Hiszpanie odwzajemniają się im zresztą tym samym, mało kto w tym kraju posługuje się z kolei  językiem angielskim. I tak oto dwa dumne narody – na bazie swojej krwawej kolonialnej przeszłości  – podtrzymują do dzisiaj imperialne zapędy językowe, gardząc nauką języków obcych. I spychając ten żmudny  obowiązek na pomniejsze nacje. Jakże wielkim bohaterstwem musiał popisać się pewien właściciel sklepu w El Campello, gdy obwieścił światu dumnie na drzwiach wejściowych: We speak a little english.

 

 

Przeglądam regularnie  lokalną gazetę Costa Blanca News przeznaczoną głównie dla mieszkających tu i  przyjeżdżających na wakacje obywateli brytyjskich. Prawie połowa zawartości to opisy wypadków i tragedii na wybrzeżu Costa Blanca. Czasem w tych rubrykach przewijają się informacje o przestępstwach popełnianych przez Anglików. Ale o wiele częściej  znajduję wzmianki o burdach chuligańskich czy pijackich – np. na pokładach samolotów, ale też na lądzie – takich samych, jakich doświadczamy i my w Krakowie w związku z „najazdami” Anglików. Ale mało kto tu narzeka przybyszów z Wysp Brytyjskich, przecież dają utrzymanie setkom tysięcy Hiszpanów pracujących przy ich obsłudze. Napędzają rynek nieruchomości. Rząd Hiszpanii zaniepokojony brexitem i ewentualną utratą tak bezcennej żyły złota, jaką stanowią brytyjscy rezydenci oraz turyści z Wielkiej Brytanii, obiecuje oficjalnie, że zachowa im wszystkie dotychczasowe przywileje. Na razie nie widać alarmujących sygnałów – tytuł w gazecie jest optymistyczny: „Brytyjczycy wracają do Alicante”.

 

Santa Pola – wejście do tamtejszego rezerwatu z laguną solną, w tle po prawej pryzmy z odparowaną solą 

 

Co robi „płaczący” premier w Santa Pola?

Wracając z Torrevieja do Alicante, zatrzymaliśmy się w kameralnej nadmorskiej miejscowości  Santa Pola. Tutaj w pobliżu także znajduje się  laguna będąca obszarem chronionym z licznymi ścieżkami spacerowymi. Ale zrezygnowaliśmy szybko z dłuższej wędrówki, gdy tuż przy wejściu na szlak ujrzeliśmy znowu olbrzymie białe pryzmy z solą oraz żurawie przemysłowe. Wybraliśmy za to na odświeżający spacer wzdłuż głównej promenady nadmorskiej, zakończony relaksem w jednej z knajpek z owocami morza.

 

Powrót byłego premiera do pracy w Santa Pola był sensacją lokalnej prasy

 

Parę dni temu o Santa Pola było głośno w prasie lokalnej w związku z powrotem do tej miejscowości byłego premiera Mariano Rajoya. Zaledwie parę tygodni wcześniej utracił on władzę. W Santa Pola założył kiedyś własną kancelarię notarialną, stąd 28 lat temu w roku 1989 wyjechał do Madrytu, robiąc potem oszałamiającą karierę rządową i partyjną. Jak ustalili dziennikarze, będzie teraz zarabiał dwa razy więcej niż jako premier w Hiszpanii czyli ok. 15 000 Euro miesięcznie (tu też notariuszom powodzi się całkiem dobrze). Oglądałem go w telewizji podczas pożegnalnego przemówienie w Cortezach – miał  łzy w oczach. Niełatwo rozstawać się z tak potężną władzą po wieloletnim brylowaniu na szczytach. Tym bardziej, że odchodząc z rządu nie musiał wcale czuć się przegranym politykiem.  Objął niegdyś władzę po lekkomyślnych i rujnujących gospodarkę rządach socjalistów pod przywództwem Zapatero nazywanego Jasiem Fasolą. I teraz, po wielu trudnych  reformach, które wyrwały wreszcie gospodarkę z pęt wieloletniego kryzysu, musiał oddawać ster władzy tymże samym socjalistom, którym udało się przeforsować wotum nieufności dla rządu. Niestety, płacił cenę za afery korupcyjne polityków i przedsiębiorców powiązanych z jego Partią Ludową.  Hiszpańskie społeczeństwo miało już dość korupcji politycznej.

Tu przy tym bulwarze w Santa Pola – z widokiem na port rybacki i  brzegi wyspy Tabarka  byłemu premierowi będzie na pewno łatwiej przełknąć gorycz porażki. Może zaczął już obmyślać nowy akt zemsty na socjalistach? Ironią losu jest to, że podejmuje ponownie pracę  w regionie autonomicznym Walencji, na którą – jak czytam  w Costa Blanca News – przypada najwięcej przypadków korupcji w Hiszpanii. A ja urywając się z kraju, gdzie na co dzień mam po dziurki w nosie bezeceństw w wykonaniu naszych polityków,  rozleniwiony słońcem i urokami  pięknej Hiszpanii, już naiwnie myślałem, że tutejsi politycy muszą być  uczciwi, kryształowi i piękni duchem.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.