Tajemnicze wyspy Banda, gdzie legenda wysp korzennych spotyka się z historią. O tej podróży marzyliśmy od wielu lat. I teraz sen zaczyna się pomału spełniać. Wjeżdżamy na pokładzie promowego olbrzyma firmy Pelni w wąską cieśninę między stożkiem wulkanu Gunang Agi a niewielką wyspą Banda Neira. Na zielonym zboczu góruje majestatycznie fort Belgica wzniesiony przez Holendrów na początku XVII wieku. Sczerniałe średniowieczne mury na tle egzotycznej scenerii wyspy i pobliskiego wulkanu muszą tutaj robić niezwykłe wrażenie. Takich potężnych budowli z czasów kolonialnych nie spotyka się nigdzie indziej w Azji. Twierdza ma kształt pięciokąta i zachowane do dzisiaj potężne armaty.
… a wokół kolonialna zabudowa, której nie dosięgnął upływ czasu
Po zejściu na ląd kolejna niespodzianka. Niemal całe miasteczko – czyli kilkadziesiąt murowanych domów z podcieniami i kolumnami przetrwało kilkaset lat. To w Azji Południowo-Wschodniej fenomen, jedyne takie nagromadzenie zabytków architektury, dlatego Banda Neira wpisano na listę zabytków światowego dziedzictwa UNESCO. Większość domów jest bardzo zaniedbanych (pomiędzy nimi leżą jeszcze armaty porzucone przez kolonizatorów), ale kilkanaście najcenniejszych obiektów odrestaurowano i oddają znakomicie koloryt oraz klimat dawnych czasów. W jednym z takich odnowionych domów zatrzymaliśmy się na nocleg – u Abby , znanego na wyspie młodego, ambitnego przedsiębiorcy w branży turystycznej. Jego 2 pensjonaty stanowią chlubę wyspy i wyznaczają nowe trendy.
Zatrzymaliśmy się w pensjonacie Abby – z widokiem na wulkan Gunung Api
Ulice Bandar Neira – tych armat nie uprzątnięto od czasów średniowiecza
Korzenne eldorado
Te holenderskie zabytki to spuścizna po trwającej od XVI w. rywalizacji o dotarcie i opanowanie legendarnych wysp Korzennych w dalekiej Azji nazywanej wtedy jeszcze Indiami Wschodnimi. Mityczne wyspy miały być miejscem uprawy bezcennych przyprawy i innych bogactw naturalnych.
Wyścig do Wysp Korzennych ( dzisiaj znanych jako archipelag Molukki składający się z ponad 1000 wysp) zapisał się mocno w historii naszego globu. Przyśpieszył bowiem wielkie odkrycia geograficzne w XV i XVI wieku i rozpoczął erę krwawej eksploracji nowych lądów. Właśnie Kolumb odkrył Amerykę, będąc przekonanym, że odnalazł drogę do Indii Wschodnich.
Rywalizację o Wyspy Korzenne ( poza wyspami Banda liczyły się jeszcze Ternate i Isidore będące centrum uprawy goździków ) wygrało holenderskie imperium, które wyprowadziło w pole najpierw Portugalczyków, a potem po trwającej kilkadziesiąt lat walce wyparło Anglików. Holendrzy przez prawie 300 lat dzierżyli niepodzielnie władzę nad tutejszymi plantacjami gałki muszkatołowej i goździków, czerpiąc z nich olbrzymie dochody. Przyprawa była wtedy w Europie cenniejsza niż złoto.
Zabytki po holenderskich kolonizatorów nie mogą skłaniać dzisiejszych mieszkańców do romantycznych wspomnień. Przed przybyciem pierwszych europejskich statków w roku 1599 mogli cieszyć się przez wiele stuleci wolnością oraz zyskami z handlu przyprawami za pośrednictwem chińskich i arabskich kupców.
Gałka w cieniu migdałowców
Podobno średniowieczni żeglarze zapach gałki muszkatołowej wyczuwali w powietrzu już podczas zbliżania się do wysp Banda. Dzisiaj takiego odczucia nie doznajemy, choć gałka muszkatołowa na lądzie wydaje się być wszechobecna. Nadal jest tutaj uprawiana , pełno jej niemal na każdym straganie, ale i bezpośrednio na ulicach, gdy rozłożona na matach suszy się w pełnym słońcu.
Świeżo zebrane owoce gałki pokrytej szkarłatną powłoką, która stanowi także cenną przyprawą
Zdjęcie z gałką suszącą się na słońcu przed jednym z domów na wyspie Banda Besar
Głównym miejscem uprawy gałki pozostała do dzisiaj największa wyspa Banda Besar. Wynajęliśmy łódkę i już po kilkunastu minutach spacerowaliśmy wśród tamtejszych plantacji. Przechadzka stanowi dużą frajdę, przypomina wędrówkę przez starą dżunglę. Drzewa gałki są niskie, ale rosną w cieniu wysokich starych drzew – kilkusetletnich migdałowców z potężnymi konarami rozpostartymi przy gruncie jak żagle. Ten cień ma być zbawienny dla drzew gałki muszkatołowej. Tutejsza gałka słynęła zawsze z najlepszej jakości właśnie ze względu na wyjątkowo dogodne warunki glebowe i klimatyczne.
Owoc gałki jest żółty i przypomina brzoskwinię. Gdy oderwiemy bardzo grubą wierzchnią łupinę (służy ona do wyrobu pysznego dżemu i syropu), ukażą się nam najpierw szkarłatne czerwone płatki, a pod nimi ciemnobrązowy twardy orzeszek znany nam doskonale ze sklepów z przyprawami. Ten czerwony „kwiat” po wysuszeniu także jest sprzedawany jako aromatyczna przyprawa z gałki muszkatołowej.
Doprawdy trudno w to uwierzyć, ale w średniowiecznej Europie gałka była nie tylko aromatyczną przyprawą. Używano jej jako środka konserwującego żywność (zastępującego sól) oraz jako medykament na różne choroby, nawet na czarną ospę. Dlatego jej cena osiągała wtedy niebotyczny poziom i bywała dostępna tylko w domach bogaczy.
Muszkatołowy biznes kwitnie dalej
Mijając okoliczne wioski, przyglądamy się życiu tutejszych rolników. Uderza relatywnie wysoki standard domostw – ci ludzie utrzymują się głównie z uprawy gałki, więc musi to być nadal dobry interes. Domy są zadbane, wiele nowych i odnowionych, pomalowanych w pastelowe, radosne kolory. Nie spotkaliśmy po drodze dzikich śmietników jakich wiele na innych wyspach w Indonezji. Pod wieloma domami suszyły się zbiory gałki, odartej już z grubej skóry. Dzieci jak zawsze wybiegały nam na drogę i wdzięczyły się do aparatu.
Potężne konary kilkusetletnich migdałowców rozpostarte przy gruncie jak żagle
Na plantacji spotkaliśmy kilku wieśniaków wyszukujących pod drzewami w trawie przejrzałe owoce gałki. Chętnie pozowali nam do zdjęcia. Przyjrzeliśmy się drzewom, niektóre miały dużo owoców, ale nie były jeszcze dojrzałe. Żniwa będą dopiero za parę miesięcy (gałka jest zbierana dwukrotnie w ciągu roku). Dojrzałe owoce same pękają nad drzewie, odsłaniając pod łupiną krwistoczerwone kwiaty. Wtedy w sadach pojawiają się całe rodziny – gałka zbierana jest za pomocą specjalnych drągów zakończonych wiklinowymi koszykami, do których strąca się dojrzałe owoce. Przechodząc przez wioski niemal ze wszystkich stron słychać wówczas charakterystyczny dźwięk przypominający pukanie dzięciołów. To odgłos rozłupywania twardych orzechów gałki.
Niechlubny pionier globalizacji
Jeden z najbardziej okazałych odnowionych budynków w Banda Neira to oczywiście siedziba VOC ( Vereenigde oost-indische compagnie ) – słynnej holenderskiej Kampanii Wschodnioindyjskiej. Mieściła się tu pierwsza na świecie międzynarodowa korporacja. Tak samo jak współczesne międzynarodowe firmy próbują zmonopolizować handel nasionami roślin w krajach rozwijających się, tak VOC sprawowała przez paręset lat kontrolę nad uprawami goździków w północnej części Moluków (wyspy Ternate i z nią sąsiadujące) oraz gałki muszkatołowej na wyspach Banda . Wszystkie drzewa nie kontrolowane przez VOC były wyrywane z korzeniami i palone lub wyrzucane do morza. Kto ośmieliłby się potajemnie posadzić te drzewa lub wykraść ich sadzonki , temu groziła nawet kara śmierci. Wysokość produkcji była ponadto ściśle kontrolowana, aby nie dopuścić do spadku cen w Europie.
W lokalnym muzeum Banda Neira nie ma zbyt wiele do zobaczenia, ale warto tam zajrzeć choćby dla jednego obrazu. Miejscowy artysta przedstawił okrutną scenę mordu na 40 mieszkańcach wysp Banda. Holendrzy nie zrobili tego własnymi rękami ale wynajęli specjalnie przeszkolonych najemników, samurajów ściągniętych tu aż z Japonii. Na taki pomysł wpadł gubernator i szef VOC Jan Pieterzoon Coen (jego portret wisi w tej samej muzealnej Sali), który rządził na wyspach w latach 20-ych XVII w. To on skutecznie zaprowadził porządek wśród buntujących się mieszkańców. Najbardziej wojowniczy zostali zamordowani a większość spośród kilkunastu tysięcy tubylców przymusowo wysiedlona. Na ich miejsce Coen osiedlał niewolników z całej Azji i różnej maści awanturników, których pozbywano się w królestwie w Europie.
Portret Jana Pieterzoona Coena – krwawego gubernatora wysp Banda w XVII wieku
Holenderski monopol na przyprawy został złamany ale dopiero w XVIII wieku, kiedy to Francuzom udało się wykraść kilka sadzonek goździkowców i przemycić je do Francji, a potem na Seszele i na Zanzibar. To samo Anglicy zrobili z sadzonkami gałki muszkatołowej. Dzisiaj obydwie przyprawy są uprawiane daleko poza Indonezją, nawet na Karaibach, stały się też cenowo dostępne dla każdego.
Najgorszy interes w historii
Po drodze do naszego hoteliku na wyspie Ai (kolejna wyspa archipelagu Banda) mijamy tajemnicze ruiny porośnięte chaszczami. Na jednej z zachowanych bram widać jeszcze wyraźnie skrót VOC. To kolejny ślad po Holendrach, którzy zbudowali tutaj potężne fortyfikacje o nazwie Revenge dla obrony przed Anglikami, okupującymi sąsiednią wysepkę Run i przez parę dziesiątków lat w XVII wieku próbującymi bezskutecznie ukrócić monopol Holendrów. Zardzewiała armata wciąż jest wycelowana w kierunku wyspy Run. W twierdzy Holendrzy znęcali się nad pojmanymi Anglikami, którzy pomagali tubylcom w oporze przed najeźdźcami. Na więźniów trzymanych w piwnicy i zakutych w kajdany wylewano z góry kał. „Sikali i … na nasze głowy aż pokryliśmy się wrzodami od stóp do głów, niczym trędowaci” – tak skarżył się w liście do Londynu jeden z jeńców.
Sztormowa pogoda uniemożliwiła nam przeprawę na wyspę Run. Patrzyliśmy więc z oddali na tę maleńką wyspę. Potężny skalisty masyw, otoczony zdradzieckimi rafami koralowymi był w istocie sam w sobie naturalną twierdzą nie do zdobycia. Dlatego angielski opór pod przywództwem dzielnego kapitana Nathaniela Courthope’a mógł być tak długotrwały. Kapitan okazał się bohaterem, ponieważ przysiągł walczyć do ostatka w obronie warowni na wyspę Run. Zginął zdradzony nieopodal wyspy Ay w roku 1620: ”…rażony w pierś usiadł (…) po czym za burtę w odzieniu wyskoczył” nie chcąc być pojmanym.
O tę maleńką wysepkę Run walczyły zaciekle 2 światowe potęgi morskie
Walki trwały aż do roku 1667, kiedy to Holendrzy podpisali jedną z najgorszych w historii transakcji na rynku nieruchomości. W zamian za wyniesienie się Anglików z wyspy Run oddali im prawa do swojej kolonii w Ameryce Północnej. Nowy Amsterdam rozwinął się szybko w Manhattan i okazał się dla Anglików większą żyłą złota niż przyprawy korzenne.
Na Hatta nie ma prądu
Ale wyspy Banda nie muszą się dzisiaj kojarzyć tylko z czasami kolonialnych krwawych bitew. Na większości wysp archipelagu (jest ich 10) znajdują się rajskie plaże i bajeczne rafy koralowe, jeszcze nie dotknięte masową turystykę. Cuda natury najlepiej się zachowały na wyspie Hatta (dawniej Rosengain), oddalonej o godzinę jazdy łodzią motorową od centralnej wyspy Banda Neira. Tutaj nie ma żadnych śladów po kolonialnych czasach holenderskich, bo nie rosły tu rośliny korzenne.
Jeden z nielicznych pensjonatów na wyspie Hatta
Mieszkaliśmy przy samej plaży na końcu wioski
Masowi turyści nie docierają jeszcze na wyspę z prozaicznego powodu: z braku energii elektrycznej. Światło było w naszym domu tylko przez parę godzin wieczorem – dostarczane z prywatnej prądnicy . Nie ma też telefonii komórkowej, nie można więc sobie niczego z góry zarezerwować. Pojechaliśmy „w ciemno” i akurat zabrakło dla nas wolnego pokoju. Pierwsze 2 noce spaliśmy więc na zepsutym materacu dmuchanym w prywatnym domu Sofyii, czekając aż zwolni się pokój w sąsiedztwie.
Na Hatta spędziliśmy potem kilkanaście gorących dni. Tutejsze rafy koralowe ciągnące się kilometrami wokół wyspy działały na nas jak narkotyk. Zaledwie kilkanaście metrów od brzegu jest strome obniżenie dna i tam podziwialiśmy codziennie wspaniały podwodny świat. Żółwie, ryby Napoleony, moreny, czasem rekiny (te nieżarłoczne) i dziesiątki innych typowo koralowych stworzeń znanych nam z poprzednich wojaży po Azji.
Choć tutejsze rafy koralowe są nadal zachowane w znakomitym stanie, to jednak tu i ówdzie pojawiają się już niepokojące sygnały – resztki wyrzucanych do morza plastikowych odpadów. Natomiast podczas wycieczki łodzią na pobliski atol kilkanaście km od wyspy pływaliśmy w niektórych miejscach nad zgliszczami raf koralowych niszczonych przez okolicznych rybaków za pomocą środków wybuchowych.
Wkrótce nie będzie raju
Pokój wraz z całodziennym jedzeniem kosztował nas zaledwie 300 tys. rupii na dobę, co po przeliczeniu wychodzi około 90 zł. Tak tanio i w tak wspaniałym miejscu! Ale to eldorado pomału będzie znikać. Widzieliśmy przy plaży kolejne i coraz większe pensjonaty w budowie. Za parę lat zapanuje tu już masowa turystyka i tych pensjonacików z domową kuchnią już zabraknie. Ich miejsce zajmą hotele i restauracje z pizzą i piwem. Utrzymywanie się tylko z łowienia ryb przestanie być opłacalne.
Te worki z cementem przyjechały na budowę sąsiedniego pensjonatu – czyżby budowa drugiego Bali na Hatta już się zaczyna?
Nasz pensjonat, choć trudno tak nazwać miejsce, w którym mieszkaliśmy, był tuż przy plaży na samym końcu wioski. W domku wzniesionym w pseudo kolonialnym stylu było w środku 5 pokoi, a w nich tylko materace oraz aneksy łazienkowe z dziurą w betonowej podłodze i beczką wody z czerpakiem.
Gospodyni serwowała nam za to wspaniałe domowe jedzenie, na obiad i na kolacje były zawsze świeże ryby (najczęściej barakudy, tuńczyki, jack fish, wahoo a nawet i dorady – przyrządzane na najrozmaitsze sposoby , ze znakomitymi sosami typu sambal) , czasem kalmary oraz mnóstwo sałatek. Jeszcze nigdy w życiu nie zjedliśmy tyle świeżych ryb łowionych prosto z morza, a jaki apetyt dopisywał po całodziennym pływaniu w morzu. Przyprawy z gałki towarzyszyły nam oczywiście bez przerwy, specjały tutejszej kuchni nie mogą się bowiem bez nich obejść.
Gospodyni serwowała nam wspaniałe domowe jedzenie
Pamiątkowe zdjęcie z rybą wahoo złowioną o świcie przez naszego gospodarza
Karaka – tu natura nie poddaje się
Banda Neira graniczy przez zatokę z wulkanem Gunang Api , który wybuchł ostatnio w 1988 roku i narobił sporo szkód, również w podwodnej przyrodzie.
Na snorkellingu wokół wysepki Karaka
Zastygły język lawy wulkanu Gunung Api – ślad po wybuchu w 1988 r., zginęło wówczas 3 osoby, około 300 domów uległo zniszczeniu.
Wynajęliśmy miejscowego rybaka z małą łódką, zapakowaliśmy kanapki i wyruszyliśmy na snorkelling w kierunku maleńkiej wyspy Karaka, leżącej naprzeciwko miejsca spływu lawy . Podpłynęliśmy pod sam czarny język wulkaniczny zanurzony się w wodę. Byliśmy mile zaskoczeni jak rafy koralowe dają sobie radę z żywiołem. Nie widzieliśmy co prawda zbyt wielu ryb (jak na innych wyspach), ale odrost samych raf był imponujący. Żywotność podwodnego świata jakże kontrastowała z martwotą zastygłej lawy powyżej lustra wody.
Naukowcy oceniają to zjawisko jako swoisty fenomen natury, a nawet rekord świata. Przyroda bije tu rekordy , jeśli chodzi o tempo odnowy życia w tak skomplikowanym żywym ekosystemie, jaki tworzą rafy koralowe. W innych regionach Indonezji rafy potrzebują aż 75 lat do swojej odbudowy, tutaj kilka razy mniej.
Wyjaśnienie tego fenomenu szukać należy w unikatowości tutejszej fauny i flory. Wyspy leżą na brzegu oceanicznego rowu na Morzu Banda. W niektórych miejscach otchłań morska sięga głębokości ponad 6,5 km, co oznacza iż tutejszy ekosystem jest bardziej zróżnicowany i odporniejszy na zmiany w porównaniu z warunkami rozwoju koralowców w innych częściach Indonezji.
Natura radzi sobie więc sama najlepiej ze zniszczeniami o charakterze naturalnym. Na razie. Czy jednak potrafi oprzeć się w pojedynkę szkodom czynionym w coraz większej mierze przez samego człowieka?
Marzenie o drugim Bali
Jeszcze do niedawna archipelag Banda był niemal niedostępny dla turystów, głównie ze względu na komunikację. Niełatwo się tu dostać – małe lotnisko może przyjmować jedynie kilkuosobowe samoloty, które docierają tu nieregularnie ze względu na kaprysy pogody. Natomiast promy należące do linii Pelni zatrzymują się tu w drodze do Papui Gwinei raz na dwa tygodnie (podróż z Ambon trwa około 8 godzin) i również zdarzało się, że ze względu na monsunowe sztormy rejsy też musiały być odwoływane. Nikt więc dysponujący parotygodniowym urlopem nie mógł sobie pozwolić na ryzyko utknięcia na wyspach Banda bez możliwości powrotu w terminie powrotnego biletu do Europy czy Ameryki. Z pewną przesadą można nawet powiedzieć, że dostępność wysp była niewiele większa niż w XVII wieku, gdy odbywał się osławiony „wyścig korzenny”.
Podczas naszego pobytu sytuacja nieco zmieniła się. Prywatne łodzie ekspresowe uruchomiły z wyspy Ceram regularne rejsy (2 razy w tygodniu), a niektóre lokalne linie lotnicze wznowiły sezonowe połączenia małych samolotów. Ten rosnący napływ turystów widać już powoli na ulicach Banda Neira.
Lokalne władze z Ambon nie ukrywają, że chcą na wyspach Banda zbudować drugie Bali. Według szacunków wyspy Banda odwiedza corocznie kilkuset turystów, tymczasem na Bali przybywa ich ponad 2 mln. Każdy kto był na Bali, łatwo odczuwał skutki tej „nawałnicy turystycznej” niemal w każdym zakątku tej wyspy.
Abba chce zarabiać na nostalgii
Abba, w którego pensjonacie zatrzymaliśmy się kilka dni, jest przykładem energicznego, młodego biznesmena na wyspie, który posiada własna wizję rozwoju turystyki i krok po kroku wciela ją w życie. Pięknie odrestaurowane i urządzone z dużym smakiem i pietyzmem 2 pensjonaty pokazują kierunek jego ambicji.
Abba kształcił się w szkole językowej w Ambon, studiował niemiecki i angielski. Odbył też praktykę na wyspie Bali, aby zapoznać się dokładnie z panującymi tam trendami. Znalazłem dobre wzory do naśladownictwa i wykorzystuję je w praktyce – mówi. Zapytałem go, kto mu projektował ten nowy hotel i kto aranżował wnętrza. Usłyszałem w odpowiedzi, że wszystko jest jego dziełem. Przeanalizował dokładnie detale architektoniczne pozostałych postkolonialnych budynków, zapoznał się też z dawnym wyposażeniem, jakie dochowało się na wyspach z czasów kolonialnych. Wiele rzeczy po prostu kolekcjonował , przywoził z Jawy, np. wszystkie lampy są stare, oryginalne, przerobione teraz na elektryczne. Drewniane meble, szafy i łózka są natomiast stylizowane. Zamawiane przez niego hotelowe łóżka mają obowiązkowo ornament w postaci kwiatu gałki muszkatołowej
Również nasze stylowe łózko w pensjonacie Abby miało wyrzeźbiony herb z gałką muszkatołową
Abba mądrze zainwestował swoje pieniądze, wiedząc że jego klientelą będą zagraniczni klienci z klasy średniej, już nie backpackersi. Ponadto chce sprzedawać coś więcej niż tutejsze piękne rafy koralowe czy plaże. Uważa , że podobnych miejsc w Indonezji są setki, natomiast miejsc owianych tajemniczą kolonialna historią oraz z tyloma zabytkami z tamtych czasów poza wyspami Banda nie ma gdzie indziej. I chce tę niepowtarzalna wartość dodaną wykorzystać w swoim biznesie. Nie boi się o to ,ze zostanie posądzony o przywoływanie dawnych krwawych historii.
***
Powtórzenie drugiego Bali na wyspach Banda jest odległym marzeniem, bo na razie większy kapitał nie kwapi się do podjęcia dużych inwestycji na wyspie. Takich jak Abba małych przedsiębiorców jest na wyspie zaledwie kilku. Ponadto dzisiaj budowa drugiego Bali wymagałaby o wiele większych nakładów, bo należałoby zadbać o rozwój zrównoważony, aby nie zniszczyć tego, co dzisiaj jest największą atrakcją wyspy. Sama przyroda nie obroni się jak to czyni to na razie u stóp wulkanu Gunang Api.
Dodaj komentarz