Frances Harrison, Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015
Z początkiem 2009 roku na południe Sri Lanki przyjechało tysiące turystów z całego świata. Mało który z nich zdawał sobie jednak sprawę, że w tym samym czasie , zaledwie paręset km na północny-wschód, gdzie plaże należą do najpiękniejszych w Azji, rozgrywał się ostatni akt jednej z najbardziej brutalnych wojen cywilnych we współczesnej historii. Pisze Frances Harrison: „Przez ten tropikalny raj, zmieniony w piekło, brnęli przerażeni ludzie z nisko zwieszonymi głowami”- było ich kilkaset tysięcy, głównie matek z dziećmi, starszych i schorowanych, wszyscy uciekali w trakcie zmasowanych ataków artylerii i bomb lotniczych. Od kul i odłamków bomb zginęły tysiące uciekinierów – do dziś nie wiadomo dokładnie ilu, szacuje się, że około 40 tys. Zdaniem przedstawicieli Czerwonego Krzyża, którzy do pewnego momentu mieli jeszcze dostęp do terenów objętych wojną, a niejedną już wojnę obserwowali wcześniej , rzadko kiedy „aż tak ucierpiała ludność cywilna”, i że w Sri Lance doszło do „niewyobrażalnej katastrofy humanitarnej”.
Informacje o przebiegu końcowej fazy wojny toczącej się pomiędzy rządową syngaleską armią a rebeliantami z Tamilskimi Tygrysami na czele były wstydliwie ukrywane przez organizatorów turystyki, którzy nie chcieli niepotrzebnie zakłócać spokoju dewizowych klientów, opalających się na plażach południa wyspy. Ale w tej w bezdusznej zmowie milczenia brał udział nie tylko lankijski przemysł turystyczny. Było zaskakująco wielu zainteresowanych ukrywaniem przed światem prawdy o wojnie w Sri Lance, także poza granicami tego kraju. Frances Harrison, wieloletnia korespondentka BBC w krajach azjatyckich, napisała swoją książkę właśnie po to, aby świat mógł dowiedzieć się w końcu, co naprawdę wydarzyło się w na malowniczych plażach na drugim końcu wyspy w roku 2009.
Wojna cywilna toczyła się w Sri Lance już od ponad 25 lat. Mniejszość tamilska była dyskryminowana przez syngaleską większość od dziesiątków lat. Tamilowie czuli się na wyspie obywatelami drugiej kategorii, od czasu do czasu przeżywali pogromy inspirowane przez władze, jak np. w 1983 roku, w wyniku czego tysiące ludzi zostało bez dachu nad głową, a parę tysięcy zamordowanych. W końcu postanowili upomnieć się o swoje prawa, przystąpili do walki o utworzenie odrębnego państwa. Na czele tych separatystycznych dążeń stanęła organizacja militarna Tamilskie Tygrysy, która niestety wybrała najbardziej radykalny sposób walki o prawa – poprzez samobójcze zamachy terrorystyczne na wybrane instytucje i polityków. Frances Harrison zestawiła w książce długą listę ofiar tych zamachów, m.in. byli to: premier Indii Rajiv Gandhi, prezydent Sri Lanki Premadasa, opozycyjny kandydat na prezydenta, 10 przywódców partii, 7 ministrów rządu, 37 posłów do parlamentu i kilkudziesięciu polityków szczebla regionalnego. To właśnie dlatego Tamilskie Tygrysy były wielokrotnie potępiane przez społeczność międzynarodową, a USA i Unia Europejska uznały ich za organizację terrorystyczną. Niestety w tym samym czasie ONZ oraz niektóre kraje ułatwiające Tamilom zakupy broni zachowywały się niejednoznacznie, czasem nawet po cichu kibicowano rządowi Sri Lanki w jego walce z terroryzmem tamilskim.
W roku 2008 z inicjatywy rządu norweskiego odbyła się ostatnia poważna próba pokojowego zakończenia konfliktu, ale Tamilskie Tygrysy nie przystały na proponowane warunki, domagając się większej autonomii dla Tamilów. Zdaniem F. Harrison zerwanie pokojowych rozmów najprawdopodobniej spowodowało późniejsze zaostrzenie konfliktu i w efekcie niemal całkowite zniszczenie ruchu oporu stawianego przez Tamilów. A duża szansa na uzyskanie przez nich autonomii była już bardzo blisko.
Poprzez kilkanaście obszernych wywiadów z Tamilami będącymi świadkami ówczesnej rzezi cywilów na tak masową skalę, Frances Harrison ukazała rzadki w dzisiejszych czasach tragizm brutalnej wojny, w której kilkaset tysięcy cywilów stało się kartą przetargową. Tak pisze o spotkaniach ze swoimi rozmówcami: „objechałam kawał świata, wysłuchując mrożących krew w żyłach historii; patrzyłam jak udręczeni, cierpiący na bezsenność i nękani myślami samobójczymi ludzie płaczą i drżą, ledwo mogąc wydobyć z siebie głos na samą myśl o przeżytych koszmarach.”
Autorka stara się być obiektywną obserwatorką, nie szczędzi w książce słów krytyki dla obydwu stron wojny. Tak Tamilskie Tygrysy jak i i rząd Sri Lanki wykorzystywały cynicznie niewinnych cywilów do swoich celów. I to oni stali się największymi ofiarami tej wojny – pod względem okrucieństwa jak i samej liczby ofiar. Krótko mówiąc kilkaset tysięcy ludzi odgrywało rolę „mięsa armatniego”. Tamilskim Tygrysom…ludność cywilna była potrzebna … do spowalniania postępu wojsk przeciwnika – wykorzystywali kobiety i dzieci w charakterze żywego bufora”. Natomiast w sensie politycznym hasło Tamilskich Tygrysów „że walczą o samostanowienie narodu tamilskiego, straciłoby sens, gdyby wszyscy Tamilowie uciekli…. Dlatego rebelianci „zakładali, ze straty wśród ludności cywilnej w końcu zmuszą świat do interwencji. Przedkładali interes własnego ugrupowania ponad życie niewinnych cywilów.”
F. Harrison potępia Tamilskie Tygrysy za ich za „niesłychane okrucieństwo, z jakim … traktowali ludność cywilną”, za przymusowe włączanie cywilów do wojny wbrew ich woli. Uważa, że ich przywódcy „… świadomie narażali swoich rodaków na śmierć i uparcie odmawiali złożenia broni, nawet kiedy było już oczywiste, że przegrali tę wojnę”.
Z drugiej strony rząd Sri Lanki prowadził swoją cyniczna grę – oficjalnie deklarował chęć ochrony cywilów i wmawiał światu, że tak postępuje. W rzeczywistości armia syngaleska świadomie ostrzeliwała uciekających cywilów, nie oszczędzając nawet szpitali i rannych. Wg Human Right Watch w roku 2009 armia Sri Lanki przeprowadziła ponad 30 ataków na szpitale i przychodnie. Rząd tuszował prawdę, nie dopuszczał do tego, aby znaleźli się świadkowie okrutnych zbrodni na cywilach. Nie byli wpuszczani do kraju ani zagraniczni dziennikarze, ani dyplomaci, ani pracownicy organizacji humanitarnych, zacierane były wszelkie dowody zbrodni. Chodziło o jak najszybsze pokonanie wroga bez liczenia się z ofiarami wśród ludności cywilnej. Władze miały świetny pretekst do realizacji swojej strategii – prowadziły wojnę za cichym przyzwoleniem społeczności międzynarodowej, która uznała Tamilskich Tygrysów za organizację terrorystyczną.
Chociaż moment zakończenia wojny był wielkim świętem dla niemal wszystkich Lankijczyków, przyniósł zarazem wiele nie wyjaśnionych pytań dotyczących przebiegu samych operacji militarnych jak i tego, co działo się z internowanymi już po ogłoszeniu rozejmu. Np. dlaczego zniknęło jak kamfora wiele tysięcy Tamilów, którzy mogli być zamordowani, bez wyroków sądu lub zmarli w wyniku tortur.
Niestety, ubiegłoroczny powrót do władzy braci Rajapaksów, którzy 10 lat temu przyczynili się walnie do pokonania Tamilskich Tygrysów, nie sprzyja teraz odpowiedzi na powyższe pytania. Tamilowie domagają się dzisiaj oficjalnego potwierdzenia, jak zginęli ich najbliżsi, ponieważ mimo upływu lat nie mogą odnaleźć ich grobów. W wymiarze praktycznym brak certyfikatu o śmierci kogoś bliskiego np. męża oznacza, że żona nie ma prawa do korzystania z pozostawionego majątku, konta bankowego ani też z testamentu.
Już pierwsze decyzje braci Rajapaksów wydają się być niepokojące. Prezydent Gotabaya Rajapaksa powiedział niedawno, że wszyscy zaginieni w czasie wojny cywilnej będą traktowani jako nieżyjący, a ich rodziny otrzymają odpowiednie certyfikaty. Ale krewni zaginionych natychmiast zaczęli obawiać się, że stanie się to bez jakichkolwiek śledztw i zwyczajowych procedur prawnych (Sri Lanka jest dzisiaj absolutnym „liderem” pod względem liczby niewyjaśnionych zaginięć, tamilskie rodziny zgłosiły dotychczas około 24 tys. takich przypadków). Tego typu obawy są tym bardziej zasadne, że prezydent zapowiedział również odstąpienie przez Sri Lankę od podpisanej w roku 2015 rezolucji ONZ (razem z kilkunastoma innymi państwami) nawołującej do wyjaśnienia wszelkich zbrodni wojennych popełnionych po obydwu stronach konfliktu na Sri Lance.
Po zakończeniu wojny cywilnej nie rozwiązano kwestii autonomii dla mniejszości tamilskiej. Zapanowało niemal całkowite milczenie na temat „praw mniejszości i przekazania części władzy Tamilom”. Władze kraju nie podjęły żadnych istotnych kroków, aby usunąć problemy, które legły u podstaw konfliktu. Najsmutniejsze jest to, jak zauważa F. Harrison, że do dziś także wśród Tamilów zabrakło poważniejszej refleksji na temat przyczyn i przebiegu wojny. Nie widać po stronie tamilskiej prób publicznej debaty na temat popełnionych błędów. Nawet niektórzy rozmówcy dziennikarki nie byli w stanie takiego rachunku przeprowadzić. Istnieją więc obawy, że w przyszłości walka o prawa Tamilów ponownie wybuchnie i to ze zdwojoną siłą. Przelana krew może więc pójść na darmo.
Szkoda, że autorka książki zawęziła rachunek krzywd tylko do jednej strony konfliktu. Tymczasem wojna przyniosła także trudne do policzenia szkody po stronie lankijskiej armii liczącej około 100 000 żołnierzy. Chodzi nie tylko o straty fizyczne w ludziach, ale i w psychice w większości młodych ludzi, którzy na rozkaz swoich dowódców przeprowadzali morderczy ostrzał niewinnej tamilskiej ludności. Ci, którzy przeżyli tę koszmarną wojnę – niezależnie od tego, po której stali stronie – będą już do końca życia kalekami psychicznymi. Trauma powojenna nie zna frontowych granic.
Dodaj komentarz