Sandor Marai, W podróży, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2011
Omawiana książka jest zbiorem esejów literackich i relacji z podróży – przygotowanym przez wydawcę na podstawie kilku różnych dzieł Sandora Maraia (1900-1989). Pisarz ten należy do najwybitniejszych literatów węgierskich, a jego dzieła od niedawna przeżywają prawdziwy renesans także w Polsce.
Sandor Marai pisał swoje eseje „podróżnicze” w latach 20 – 40 – tych podczas licznych podróży po Europie i Bliskim Wschodzie. Podróżowanie było dla niego – jak napisze – jedyną prawdziwą pasją, odbywał je jako zmysłowe poznawanie. Dlatego ubolewał bardzo nad tym, że taka forma zwiedzania i relacjonowania świata powoli – w miarę postępu technologicznego i pośpiesznego stylu życia – zanika, ustępując podróżom zredukowanym do zmiany miejsca, powierzchownym i bezrefleksyjnym. Oddaje to trafny cytat: Dawny podróżnik obserwował, słuchał, widział i zapamiętywał. My już tylko jeździmy.
Sandor Marai przenikliwie i jakże proroczo (w kapitalnym szkicu „Album” napisanym w roku 1938 ) dostrzegał zbliżające się widmo masowej turystyki, jaka dzisiaj rozlała się po całym świecie, sama stanowiąc zagrożenie dla naszego środowiska. Pisał: Podróżujemy wygodnie, bardzo szybko i na wielką skalę… Mój krewniak przed stu laty jechał przez świat powoli (szkic dotyczy albumu z pamiątkami z podróży znalezionego przez autora na strychu – przyp. JZ) , ale coś widział. Każda rzecz była dla niego nowością, nawet Wenus z Milo i cesarz Ferdynand. Dla nas wszystko jest takie jakbyśmy już to widzieli – może w jakimś prospekcie? – a błyskawiczne wojaże odbywali właściwie tylko dla sprawdzenia. Tak, wszystko jest na swoim miejscu…. W porządku możemy wracać do domu. Świat mieści się w aparacie ….,wspomnienia przesuwają się jak klatki filmu, wszystko jest niewyraźne i zlewa się ze sobą, a wspomnienia z podróży kurczą się do rozmiarów hasła”.
Paryż : tłumy turystów stojących po bilet do Luwrem, większość chce zobaczyć słynny obraz Leonardo da Vinci
O współczesnych autorowi turystach Marai pisze w innym szkicu jakże ironicznie: Ludzie wewnątrz cywilizowani nie przysyłają już listów z podróży. Piszą widokówki. Dzisiaj wyparte już przez smsy i instagramy – chciałoby się to dopowiedzieć. Snob może objechać cały świat, ale zawsze pozostanie wewnątrz swego snobizmu, który go chroni, by go nic nie dotknęło i by obcy go nie zadrasnął. To ktoś, kto za granicą zawsze czuje się zdeklasowany, brakuje mu hierarchii domowej owczarni, w której wie, kto jest kim. I nie ma pojęcia, że warunkiem przeżycia podróży jest właśnie ta czyniąca człowieka nikim degradacja, bez której to wszystko jest niewarte guzika. I znowuż skojarzenie pasujące jak ulał do zachowań współczesnych polskich polskich turystów – niektóre biura podróży wydzielają już dla nich specjalne plaże odgrodzone od świata zewnętrznego, aby nasi rodacy mogli poczuć się bezpiecznie w swoich „owczarniach”.
Płynąc statkiem po Morzu Śródziemnym i obserwując jak jeden z podróżnych pracowicie szkicuje wszystko, co tylko zaobserwuje z pokładu, Sandora Maraia zaczęły początkowo dręczyć wyrzuty sumienia, że on sam nie zdobył się jeszcze od kilku dni na sporządzanie notatek. Jednak potem przyszła chwila refleksji i udzielił temu podróżnikowi takiej oto wskazówki: To trzeba inaczej, przyjacielu w cyklistówce i z długa lufką, szczegóły trzeba zanurzyć w utrwalaczu pamięci, a potem w ogóle o wszystkim zapomnieć, by dopiero później, znacznie później nadać formę tym okruchom, które pozostały po trywialnych realiach. Istnieje inna rzeczywistość – odbicie, jakie świat pozostawia w tobie..” I taki w istocie jest główny motyw szkiców podróżnych Maraia – opisywanie tego odbicia, jakie zwiedzane miejsca, pozostawiają w samym pisarzu.
Cordoba: tak mieszkańcy miast dekorują sobie frontony swoich starych domków
Krótki szkic „Coś na drogę” chyba najpełniej oddaje filozofię podróżowania – uprawianą i zalecaną przez pisarza. Powtarza on za Goethem: …człowiek nie podróżuje po to, by dokądś przybyć, ale dla samej przyjemności podróżowania,…z tęsknoty za przeżyciem. Dla podróżnego nie ma odległości, tak samo ważna dla intensywności przeżycia może być wędrówka po najbliższej okolicy, jak i wyprawa do dalekiej Azji. Maraiowi marzy się napisanie specjalnego antybedekera dla podróżujących dyletantów, z którego wędrowiec mógłby się nauczyć, że podczas podróży może się z lekkim sercem odnieść powierzchownie do znanych atrakcji, jeśli pozostanie wystarczająco gorliwy i uważny wobec nieistotnych szczegółów. Może sobie nawet darować zachwyty i okrzyki w muzeach i katedrach, jeśli jednocześnie nie zapomni przyjrzeć się uważnie jakiejś klamce czy wystawie sklepu z żywnością. Pojąłby że nic nie jest absolutnie istotne, jeśli postawimy to obok wagi rzeczy nieznacznych.
Przeczytawszy te wskazówki dla wędrowców przypomniał mi się miesięczny pobyt w bawarskim miasteczku Prien w Instytucie Goethego, gdzie przed laty razem z liczną grupą Japończyków uczyłem się pilnie języka niemieckiego. Niemal w każdy weekend Japończycy organizowali eskapady do najsłynniejszych miast w Europie – do Wenecji, Rzymu, Paryża i Amsterdamu. Trud był niemały, ponieważ podróżowali oni pociągami, najczęściej nocnymi, ale wracali zawsze pełni zachwytów, wyliczając ileż to słynnych miejsc udało im się już zobaczyć.
Nigdy nie udało mi się za to żadnego z japońskich przyjaciół namówić np. na wędrówkę po okolicznych Alpach albo na przejażdżkę statkiem po jeziorze Chiemsee. Trudno mi było zrozumieć, że nie interesuje ich najbliższa okolica, pociągające piękno podnóża bawarskich Alp, kuszące przez okno naszego pensjonatu. W rozmowie usprawiedliwiali się na ogół tak: skoro udało nam się wyrwać na ten miesiąc do Europy, musimy jak najwięcej zwiedzić, bo druga taka okazja może się szybko nie zdarzyć. Było to nawet w pewnym sensie racjonalne, ale na pewno wbrew maraiowskiej filozofii podróżowania.
I było to nawet wbrew japońskim odwiecznym tradycjom związanym z filozofią Konfucjusza. Zrozumiałem to lepiej kilka lat później , gdy podczas szperania w jakimś antykwariacie wpadła mi w ręce niewielka książeczka pt. „Księga herbaty” napisana przez japońskiego profesora Kakuzo Okakurę ( Wydawnictwo PIW, 1986). Zgodnie ze starą tradycją japońską sztuka przeżywania piękna – inaczej niż w naszej cywilizacji zachodniej – wyklucza właśnie płytkie zachłystywanie się najwspanialszymi dziełami stworzonymi przez największych mistrzów (np. oglądanie obrazu Leonardo da Vinci z ekstazą na klęczkach). Jest przede wszystkim dostrzeganiem piękna w wydawałoby się trywialnych rzeczach, jakimi jesteśmy otoczeni na co dzień. Wg wskazówek Sandora Maraia byłoby to podziwianie urody zabytkowych łuków i portali w katedrze lub polnych kwiatów w czasie wędrowania po górach. Stąd Japończycy stworzyli z tak prozaicznej czynności, jaką jest picie herbaty, prawdziwy ceremoniał, podczas którego czerpiemy przyjemność nie tylko z powodu fizycznej jakości napoju, ale przede wszystkim atmosfery towarzyszącej piciu herbaty. Pisze Kakuzo Okakura: Herbatyzm jest kultem piękna, które daje się odnaleźć w codziennej, szarej egzystencji. Wdraża nam poczucie czystości i harmonii, tajemnicę wzajemnej życzliwości i romantyzmu ładu społecznego. W istocie swej jest uwielbieniem Niedoskonałości, nieśmiałą próbą osiągnięcia czegoś znośnego w naszym nieznośnym życiu.
Sandora Maraia i Kakuzo Okakurę – mimo iż pochodzą z jakże różnych kręgów kulturowych łączy w istocie zaskakujące podobieństwo. Obydwaj w podobny sposób tęsknią za przeżyciem w drodze.
Uroda wiekowych oliwek spotykanych podczas moich wędrówek po Andaluzji
I seriously love your website.. Very nice colors & theme.
Did you build this amazing site yourself? Please reply back as
I’m wanting to create my very own website and wabt to learn where
you got this from or just what the theme is named. Appreciate it!