Alejo Carpentier, Harfa i cień, Czytelnik, Warszawa, 1982
Alejo Carpentier, wybitny pisarz kubański (1904 – 1980), napisał niezwykłą powieść o Krzysztofie Kolumbie, a skłoniła go do tego wewnętrzna potrzeba rozrachunku z okresem krwawego podboju Ameryki. W książce pt. ”Harfa i cień” wydanej w roku 1979 oparł się na dobrze udokumentowanych wydarzeniach z życia podróżnika. Jednak interpretacja tych wydarzeń oraz monologi bohatera są już jego literackim dziełem. Nie chciał „opowiadać o tym , jak się działo, ale jak powinno było albo mogło się dziać.”
Jest rok 1506, ostatni rok życia 55-letniego bohatera. Mieszka on w Valladolid na północy Hiszpanii, żyje w osamotnieniu, jest już mocno schorowanym człowiekiem. Przepełnia go gorycz po niepowodzeniach ostatniej wyprawy. Oczekuje właśnie swojego spowiednika i przygotowuje się do ostatniej pożegnalnej rozmowy. Dokonuje swoistego rachunku sumienia z całego swojego życia, stara się przypomnieć najważniejsze grzechy. Za jedne żałuje, za inne nie chce. Bilans tego rachunku jest jednak w jego oczach ujemny.
Kolumb na łożu śmierci wpatruje się w „labirynt przeszłości” i uświadamia sobie, że miał „ wrodzone powołanie komedianta, sztukmistrza, wywoływacza złudzeń.”. Przekładając to na język dzisiejszych mediów można powiedzieć, że Kolumb był w tamtych czasach utalentowanym marketingowcem, mistrzem public relations, a nawet celebrytą, który potrafił budować w sposób świadomy rozgłos wokół własnej osoby. Po powrocie z kolejnych wypraw, udając się na dwór królewski , organizował jak mówił „Orszak Cudów Zamorskich”. Odświętnie ubrani heroldowie w towarzystwie kolorowych papug przywiezionych z Nowego Świata sławili męstwo i obwieszczali sukcesy wypraw. Na trasie pomiędzy Sewillą a Barceloną ten barwny korowód był podziwiany przez tysiące Hiszpanów.
Domniemany portret Krzysztofa Kolumba pędzla Sebastiano del Piombo. Reprodukcja z https://commons.wikimedia.org
Ale z drugiej strony Kolumb żył w nieustannym stresie , ponieważ przed podróżami rozpalił zbyt wielkie nadzieje co do bogactw na nowo odkrytych ziemiach. Zaciągnął spore pożyczki na poczet obiecanych skarbów, tymczasem z kolejnych wypraw wracał z pustymi rękami. Mówi w czasie spowiedzi: „Nie znalazłem Indii korzeniodajnych,”… „Ani obfitości złota ani obfitości pereł ani obfitości korzeni nie potrafiłem zdobyć…” (nawiązanie do wschodnich przypraw, które bywały wówczas cenniejsze niż złoto).
Dopiero pod koniec swojego żywota odkrył, że podbite narody nigdy nie odczuły, iż wraz z pojawieniem się odkrywców Nowego Świata dostąpiły lepszego losu. Było wręcz przeciwnie, pojawienie się Krzysztofa Kolumba na ich terytoriach zwiastowało im pasmo nieszczęść.
Odkrywał nowe ziemie – jak mówi w swoim powieściowym rachunku sumienia – „dla chciwości i rozpusty ludzi” z Europy. Na swoich okrętach przywlekł „żądzę i rozpustę , głód bogactwa, miecz i żagiew, łańcuch , dyby, kilof i bicz”.
Czuł się upokorzony dlatego ,że odkrytym przez niego z tak wielkim trudem szlakiem zaczęły żeglować „setki awanturników …hidalgowie bez grosza, giermkowie bez pana, pisarze bez urzędu…żołnierze bez służby, łotrzykowie gotowi na wszystko…darmozjady… ”. Dlatego Krzysztof Kolumb nazwał siebie Krwawym Księciem , Księciem Łez i Klęsk.
Ale tym wyrzutom sumienia towarzyszy jednak urażona pycha Odkrywcy. Czuł, że jego sława zaczęła blednąć: „osiągnąłem wielkość na miarę eposu, której już mi wszyscy odmawiają” . Po powrocie z ostatniej wyprawy król nie przyjął go już na audiencji. Organizatorzy kolejnych wypraw próbowali pomniejszać jego zasługi. Miał też pretensje, że jego wielkiego dzieła nie opiewają jeszcze żadne rapsody rycerskie.
Okazały sarkofag z prochami Krzysztofa Kolumba we wnętrzu Katedry Najświętszej Marii Panny w Sewilli. Trumna jest niesiona przez 4 królów dawnych prowincji na półwyspie. Fot. Marcin Klein
Akcja powieści toczy się na 2 planach. Pierwszy jest rachunkiem z życia dokonywanym przez samego Kolumba tuż przed śmiercią , drugi rozgrywa się w Watykanie paręset lat później, dokładnie w roku 1873. Odbywa się tam właśnie rozprawa nad wnioskiem o beatyfikację Kolumba – podpisanym przez papieża Piusa IX. Święta Kongregacja Obrzędów rozważa, czy Wielkiego Odkrywcę można uznać za „bohatera godnego najwyższego piedestału” czy też może „ za zwykłego śmiertelnika ulegającego wszelkim słabościom swej kondycji”.
Dlaczego dopiero w kilkaset lat po śmierci Kolumba władca Watykanu przypomniał sobie o nim? Był w tym zamysł polityczny – kościół katolicki przeżywał wówczas na całym świecie ( także i w tym Nowym po drugiej stronie Atlantyku) głęboki kryzys. Kolumb wyniesiony na ołtarze wydawał się być idealnym „antidotum przeciw zatrutym ideom filozoficznym, które zbyt wielu adeptów miały w Ameryce”.
Obrady są bardzo burzliwe, bo i temat rozprawy nietypowy. Trybunał beatyfikacyjny rozważał wszystkie za i przeciw. Ale ma spory problem z udowodnieniem świętości Kolumba, bo ten nie dawał się w żaden sposób wtłoczyć w dotychczasowe kanony dla błogosławionych. Kolumb nie potrafił czynić cudów jak większość świętych. Nie uzdrowił nikogo, a można by mu nawet przewrotnie zarzucić, że wielu uczestników jego wielkich wypraw zapadło na nieuleczalną „gorączkę złota”. Nawet z relikwiami po Kolumbie byłby spory kłopot. Jego szczątki odbyły długą podróż na Karaiby, a gdy w końcu po latach wróciły do Sewilli, trudno byłoby już potwierdzić ich autentyczność.
Tak więc „cuda Kolumba były odmiennej natury niż wszystkie inne”, nie były związane z jakimś konkretnym miejscem, miały wymiar uniwersalny. We wniosku kierowanym do trybunału znajdował się np. czysto religijny argument: dzięki odwadze Kolumba i odkryciu przez niego Nowego świata „wzrosła w dwójnasób przestrzeń znanych ziem i mórz, dokąd można było nieść słowo Ewangelii.”
Jednym z najcięższych zarzutów wobec Kolumba było to , że miał ustanowić niewolnictwo Indian amerykańskich. Jest to nawiązanie do jednego z jego nieszczęsnych pomysłów. Nie znajdując obiecanego złota ani pereł w czasie kolejnych podróży liczył, iż zrobi dobry interes na handlu niewolnikami dostarczanymi z nowo odkrytych ziem . Gdy dowiedziała się o tym Królowa Katolicka Izabela, wydała rozkaz niezwłocznego odesłania Indian z powrotem do Ameryki, uniemożliwiając realizację tych planów Kolumba. Oficjalnie Watykan potępiał przecież już wtedy niewolnictwo.
Głosowanie wśród członków Trybunału zakończyło się odrzuceniem wniosku o beatyfikację. Zaważyło właśnie wspomniane oskarżenie, że Kolumb zapoczątkował „haniebny handel niewolnikami „ i „sprzedaż na rynkach publicznych setek Indian pojmanych w Nowym Świecie”. Kolumb został więc przez Kościół uznany za „zwykłego śmiertelnika”, który nie stronił od żądzy posiadania.
Kolumb w wyobraźni Carpentiera jest człowiekiem pełnym wewnętrznych sprzeczności, obarczony zaletami ale i licznymi wadami. Nie jest spiżową postacią, ale człowiekiem z krwi i kości.
Okazało się np. że wbrew legendzie był kiepskim żeglarzem, nie potrafił się nawet dobrze posługiwać przyrządami do nawigacji , np. astrolabium, służącym do określania szerokości geograficznej. Marynarska załoga szybko to zauważyła i dlatego nie ufała mu. Niektórzy uważali nawet, że Kolumb jest „żeglarzem z pałacowych przedpokojów, gmatwaczem szerokości, mylącym mile morskie.”. I że został nim tylko dzięki „tupetowi i ambicji”, a nie z zamiłowania.
Dom Kolumba w Las Palmas de Gran Canaria (Tenerifa): tutaj Wielki Odkrywca zatrzymywał się podczas krótkich postojów na Wyspach Kanaryjskich przed swoimi dwoma wyprawami do Ameryki. Dzisiaj znajduje się tu muzeum poświęcone Krzysztofowi Kolumbowi – z licznymi mapami i innymi pamiątkami z czasów wielkich odkryć.
Kolumb był złotoustym wizjonerem, nie przywiązującym wagi do szczegółów, prace przygotowawcze do wyprawy powierzył np. zawodowcom, a sam brylował w świecie dyplomacji i polityki oraz bankierów, zabiegał o przychylność władców oraz o wsparcie finansowe z ich strony. Mimo niepowodzeń nie załamywał się. Miał wielką misję do spełnienia – było nią dotarcie do Indii od strony zachodniej . Dążył konsekwentnie do celu, wykazując żelazną wolę. Podczas starań o zdobycie finansów uciekał się nawet do forteli. Podczas rachunku sumienia w powieści tak bił się w piersi: ”Udawałem znakomitą osobowość i w tej roli posługiwałem się intrygą z większym szczęściem niż przedtem; poprzez plotki, pogłoski, które puściłem w obieg, niejasne napomknienia, dyskrecje i niedyskrecje”.
Alejo Carpentier nie zamierzał jednak rozprawiać się z zasługami wielkiego odkrywcy. Ustami zwolenników beatyfikacji Kolumba słusznie podkreślał, że „…chwała Kolumba nie polega na tym, że dopłynął, ale że… otworzył szerokie horyzonty do późniejszej eksploracji nowych ziem”. Jednak ówczesny świat nie był przygotowany do tego, aby „wziąć na siebie odpowiedzialność za moralną i polityczną edukację Nowego Świata”. Panowały wówczas ciasne poglądy, skłonności barbarzyńskie oraz antagonizmy religijnej natury. I w tym sensie nie można sądzić Kolumba za to, ze tak a nie inaczej przebiegał późniejszy podbój Nowego Świata.
Powieść Carpentier jest napisana z rozmachem, pełno w niej kunsztownych długich fraz i mistrzowskich porównań. To uczta dla smakoszy dobrej literatury. Nic dziwnego, mamy do czynienia z najwybitniejszym pisarzem iberoamerykańskim, uznawanym za prekursora tzw. realizmu magicznego. Warto tę książkę zabrać w drogę do każdego kraju w Ameryce Łacińskiej.
Wnętrze Katedry Najświętszej Marii Panny w Sewilli; po lewej stronie grobowiec Krzysztofa Kolumba powstały w 1898 roku
Fot.Marcin Klein
Dodaj komentarz