Zapiski z podrózy dalekich i bliskich

Lud Minahasa uwielbia biesiady w ogrodach. Notatki z Sulawezi (Indonezja)

Warto zboczyć z  utartych szlaków w Indonezji – w tym niezwykłym kraju położonym na kilkunastu tysiącach  wysp i wysepek. Celem naszej wędrówki stał się  północny wschód Indonezji – wyspa Sulawezi,  a potem wyspy Moluki.

 

DSC00689

Widok na nadmorską część miasta – w tle wulkan Manadotua

 

Manado – przymusowy przystanek

Jeśli chcesz odwiedzić słynny koralowy raj w północnej części Sulawezi, nie sposób ominąć Manado. Ta ponad półmilionowa stolica prowincji jest pełna kontrastów typowych dla większych indonezyjskich miast – mieszanina ubogich domów, cuchnących kanałów ściekowych oraz wysp nowoczesnych budowli, najczęściej siedzib rządowych, instytucji lub banków. Brak tu nawet przyzwoitego bulwaru nadmorskiego. Większa część nabrzeża jest pokryta rozległymi placami budowy, na których niewiele się dzieje. Nie warto tu się na dłużej zatrzymywać.
Nie ma tu dobrze rozwiniętej infrastruktury turystycznej. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z sytuacją, że w tak dużym mieście nie można było kupić mapy ani lokalnego przewodnika. Wobec braku konkurencji główną dewizą usługodawców jest wyciągnąć z turystów, ile się da. Pokój w hotelu średniej kategorii to wydatek ponad 350 000 rupii czyli około 120 PLN wg aktualnego kursu.
Według lokalnej prasy w styczniu i lutym, a więc poza sezonem (panuje tu wtedy pora deszczowa) do Monado przyjechało zaledwie około tysiąca turystów, głównie z Malezji i z Tajwanu. W samolocie z Kuala Lumpur leciało z nami kilkoro białych turystów, w hotelach spotkaliśmy kolejnych kilku. Poznaliśmy np. parę emerytowanych nauczycieli z Niemiec, którzy co roku przyjeżdżają tu aż na 5 miesięcy wakacji. Poza tym spotykaliśmy albo studentów albo samotnych panów w średnim wieku.

 

Wyborczy amok 38 partii!   

Przyjeżdżając do Manado pod koniec marca br., znaleźliśmy się w samym środku wyborczego amoku, mającego już trwać do końca naszego pobytu. W wyborach do parlamentu i do samorządów lokalnych startowało aż 38 partii! Tysiące kandydatów patrzyło na nas z plakatów wyborczych, jakimi obficie oblepione było każde miasto, a nawet małe wsie. Kawalkady z kandydatami i żarliwymi zwolennikami przemykały niemal codziennie po ulicach, powodując dodatkowe zatory. Tu na ulicach czuło się głód prawdziwej, spontanicznej demokracji.

 

DSC00703

W kampanii wyborczej rywalizowało aż 38 partii

Władze obawiały się że w trakcie zaostrzonych polemik wyborczych może dojść nawet do zamieszek, stąd czasem widzieliśmy wzmożoną aktywność sił porządkowych na ulicach.
Śledziliśmy potem doniesienia z przebiegu samych wyborów. Na wyspie Timor zginęło kilku demonstrantów zastrzelonych przez policję. Innych walk nie odnotowano – za to do specjalnej komisji wyborczej w ciągu pierwszego tygodnia napłynęło prawie 1000 protestów i doniesień o naruszeniach zasad. Wiele z nich wywołanych było problemami logistycznymi i organizacyjnymi. Zorganizowanie sprawnych wyborów na kilkunastu tysiącach wysp, pomiędzy którymi funkcjonuje słaba komunikacja i gdzie na wielu wyspach nie ma jeszcze pełnego rejestru ludności z prawem wyborczym , jest i tak nie nie lada wyczynem.
Liczenie głosów w Indonezji trwało prawie 1,5 miesiąca – parę tygodni temu ogłoszono dopiero wyniki. Okazało się, że tylko 4 partie przekroczyły minimum upoważniające do miejsc w parlamencie.

 

Binaken tonie już w śmieciach

Wybrzeże wyspy Binaken (najsłynniejszego tutaj morskiego parku narodowego) jest porośnięte namorzynami oraz ostrą trawą. Żeby dostać się do słynnych tutejszych raf, trzeba podejść ze 200- 300 m. Na przepłynięcie jest za płytko. Rafa koralowa znajduje się na skraju głębokiej przepaści sięgającej 1 km i ta ciemnogranatowa dziura w oceanie może na początku budzić lęk. Nazajutrz zapisaliśmy się na całodniową specjalną wycieczkę statkiem i dopiero wtedy mogliśmy nasycić oczy do syta pięknem i różnorodnością tutejszego podwodnego świata. To podobno głównie zasługa tej olbrzymiej głębokości. Chyba dlatego jeszcze te rafy żyją w tak doskonałym stanie.
Jednak oglądając postępujący proces niszczenia na powierzchni wyspy (nieuchronny z powodu biedy i gęstego zaludnienia) trudno uwierzyć, ze ten podwodny raj Binakenu w ogóle istnieje. Wyspa Binaken – newralgiczna część parku narodowego – tonie w stertach  śmieci – nie ma tu żadnej kanalizacji. Przyjeżdżający z całego świata nurkowie jednak nie narzekają .Im nie przeszkadzają wcale licznie pływające odpady, które docierają tu z pobliskiego Manado odległego zaledwie 20 km. Szwajcar – sąsiad z bungalow w Binaken był szczęśliwy , że w ośrodku Daniels Resort płacił za godzinę nurkowania tylko 35 dolarów – mówił że tak tanio nie płacił jeszcze w Azji. Miał do dyspozycji ponad 100 różnych miejsc do nurkowania, w których mógł podziwiać w głębi ponad 1000 gatunków ryb , w tym bardzo rzadkich morskich stworzeń, nigdzie już w świecie nie występujących.
Tutejsze wody to raj dla odkrywców nowych podwodnych gatunków. Kilka lat temu złowiono olbrzymiego 1,5-metrowego stwora o nazwie latimeria, niemal żywą skamielinę sprzed ponad 100 ml lat. Jej płetwy przypominają prymitywne dłonie, które wykształciły się podczas wyczołgiwania się z wody na ląd.

 

Na pierwszym planie raj nurkowy na wyspie Binaken – w tle wulkan z sąsiedniej wyspy

 

Kilkaset metrów od wspaniałych raf koralowych wyrosły śmietniska

„Nurkowa mafia” z Lembeh

Przemysł turystyczny w północnej części Sulawezi został w dużej mierze zmonopolizowany przez kilka ośrodków nurkowych (ich właścicielami są często przyjezdni Europejczycy), które prowadzą marketing w Internecie i które są całkowicie podporządkowane spełnianiu zachcianek bogatszych turystów z Zachodu. Oferta dla takich turystów to pakiety po kilkaset dolarów tygodniowo – głownie za wyprawy nurkowe oraz za wycieczki autokarowe po okolicy. Jeżeli nie jesteś zainteresowany nurkowaniem , a np. tylko snorkelingiem, możesz być potraktowany jako persona non grata.

 

Wyspa Lembeh to eldorado dla nurków – słynie z podwodnych stworów o dziwacznych kształtach

 

Doświadczyliśmy tego sami, chcąc dostać się na Lembeh – drugą poza Binakanem słynną wyspę dla amatorów nurkowania . Leży naprzeciwko 200-tysięcznego miasta portowego Bitung, 50 km na północ od Manado. Gdy zadzwoniliśmy do jednego z tamtejszych ośrodków nurkowych, odmówiono wysłania po nas łódki (inaczej nie
można się tam dostać, po południu nie ma regularnych rejsów). Oczywiście wcześniej nas skrupulatnie przepytano, ile dni chcemy być i czy zamawiamy sprzęt do nurkowania. Nie można było liczyć na wyrwanie z naszych kieszeni zbyt dużych pieniędzy.
Zamiast zamieszkać w domku przy plaży musieliśmy więc spędzić noc w nieatrakcyjnym portowym mieście Bitung, gdzie wieczorem nie ma co robić i nawet o dostęp do Internetu jest bardzo trudno. Po długich poszukiwaniach miejscowi chłopcy skierowali nas do jakiegoś przyszkolnego magazynu przerobionego na „salon” gier komputerowych.. Komputeryzacja zatrzymała się tu na razie na grach , którym młodzież oddaje się z wielką pasją.
Jeżeli już uda Ci się już dostać do jakiegoś stanowiska z dostępem do Internetu, trzeba się mieć na baczności, bo czyhają na ciebie różne niebezpieczeństwa. Może Ci się przytrafić nagłe wyłączenie energii elektrycznej, które w sekundzie zniweczy Twoją korespondencję zanim zdążysz ją zapisać. Albo zaatakują cię insekty , które przeskoczą z nie domytego nastolatka przy sąsiednim komputerze.

 

„Zwierzątko małe … jak półczegoś”

Spędziliśmy noc w jedynym przyzwoitym w Bitung hotelu, a następnego dnia wynajęliśmy samochód z kierowcą, aby pojechać na cały dzień 35 km na północ do parku narodowego Tangkoko nad samym morzem Moluckim. Parę godzin pławiliśmy się w morzu – plaża składała się z drobnych odpadów koralowych.
W miejscowej wiosce rybackiej Batuputih nie ma żadnych restauracji, z trudem znaleźliśmy jakiś warung (tutejsza masowa jadłodajnia), gdzie zechciano nam podać obiad. Głód zaspokoiliśmy małymi smażonymi tuńczykami, naprędce pożyczonymi od sąsiada.
Wioska leży na skraju drugiego słynnego na Sulawezi parku narodowego Tangkoko. Park jest niewielki, zaledwie 45 km kwadratowych rozciągniętych wokół 3 powulkanicznych stożków wzdłuż morskiego wybrzeża. Żyje tu kilka endemicznych gatunków zwierząt, nigdzie już nie spotykanych – m.in. tarsjusze i czarne makaki. Bilety wykupuje się tylko z przewodnikiem, który pokazał parę tutejszych skarbów.

Mieliśmy szczęście obserwować parę tarsjuszy śpiących w dziupli, są nieco mniejsze  niż oglądane przez nas na Filipinach i mają białe znamię pod oczami. To najmniejsza małpka na świecie o wyglądzie, który musi każdego intrygować. Wisławę Szymborską zainspirowała do napisania pięknego refleksyjnego wiersza o :

…zwierzątku małym, złożonym z dwóch źrenic i tylko bardzo już koniecznej reszty; … zwierzątku małym, prawie jak półczegoś”.
Udało nam się tez podpatrywać – w towarzystwie angielskich naukowców – przez ponad pół godziny sceny z życia olbrzymiej rodziny czarnych makaków (kilkadziesiąt osobników), które słyną z wyjątkowych umiejętności społecznych. Podstawą ich pożywienia są owoce dzikich drzew owocowych, których tutaj jest wyjątkową obfitość. W parku żyją tu tez 12-metrowe pytony, ale rzadko komu udaje się je wytropić.

 

Tomohon – kraina pełna kwiatów i kościołów

Tomohon to pięknie położone miasteczko na wysokości 900 m, w którym odetchnąć można świeżym górskim , chłodniejszym powietrzem, to prawdziwa odskocznia od upału trudnego do zniesienia w pobliskim Manado. Miasto słynie z ogrodów a przede wszystkim z kwiatów – co roku w sezonie odbywają się tu parodniowe festiwale, podczas których ulicami przetaczają się kolorowe ruchowe platformy z girlandami i dywanami kwiatów układanych w najróżniejsze wzory i kształty.
Wynajęliśmy sympatyczny domek w pachnącym ogrodzie z kwiatami na terenie trochę już zaniedbanego ośrodka turystycznego. Licząca kilkanaście ha posiadłość była pięknie usytuowana na zboczu z widokiem na dwa okoliczne wulkany Lokon i Tomahawu – poza domkami wchodził w jej skład duży basen , pole golfowe , sale konferencyjne i restauracja oraz osobny … własny kościół.

 

Przygotowania do imprezy komunijnej, zamówionej przez bogatą rodzinę z Manado – z udziałem  ponad 200 gości 

 

Tak, widocznym znakiem północnej części Sulawezi są kościoły. W Tomohon jest ich w bród, głównie protestanckich – to scheda po holenderskich kolonialistach. Wszystkie zdają się tętnić aktywnym religijnym życiem. Czasem kazania pastorów i śpiewy dobiegały do nas z paru stron jednocześnie. W naszym ośrodku hotelowym rano o godz. 8.00 odbywała się codzienna odprawa z personelem , której nieodłącznym punktem programu była wspólna modlitwa oraz odśpiewanie pieści religijnej.

Zaglądając do wnętrza wulkanu Mahawu

Dwa aktywne wulkany pomiędzy którymi leży wciśnięte miasto Tomohon – stolica prowincji Minahasa – nie są wysokie. Lokon liczy 1580 m a Mohawu zaledwie 1311 m. Obydwa posiadają interesujące kratery wypełnione jeziorkami o żółto zielonkawej wodzie.
Lokon jest trudniej dostępny i wymaga kilkugodzinnej wspinaczki w towarzystwie miejscowego przewodnika. Sami nie bylibyśmy w stanie odnaleźć właściwej drogi.

 

Zaglądaliśmy do kaldery wulkanu Mahawu – na dnie siarkowe jeziorko

Drzewo cynamonowe – z odłupaną pachnącą korą

 

My wybraliśmy się na bardziej dostępny Mahawu – dojście było krótkie, zajęło nam ponad godzinę, ale dzięki temu mogliśmy poświęcić więcej czasu na wędrówkę na samym szczycie , a potem na przejażdżkę po okolicy wokół Rurakan – wioski słynącej z  plantacji i ogrodów, tutejszego bogactwa tej ziemi. Bogactwa zawdzięczanego właśnie wulkanom, a dokładnie żyznej ziemi uprawnej, pozostałości po dawnych erupcjach. Wycieczkę przerwał nam ulewny deszcz, ale przedtem zdążyliśmy odwiedzić plantacje z rożnymi przyprawami – z cynamonem, gałką muszkatołową i goździkami. Nie przypuszczaliśmy jednak, że nasza wycieczka w tej wulkanicznej scenerii będzie miała niecodzienny epilog literacki.

 

Młody pisarz w przebraniu wojownika

Nasz przewodnik Alex zaproponował nam po południu nie planowany wcześniej punkt programu – udział w uroczystej premierze książki jego przyjaciela, miejscowego młodego pisarza Wiliama Smitsa. Spotkanie zorganizowane w Sali wykładowej tutejszego Instytutu Technicznego miało niezwykłą oprawę. Autor rozdawał autografy w przebraniu starożytnego wojownika oraz w otoczeniu tak samo przebranych na czerwono wojów. Po wygłoszeniu paru oficjalnych przemówień – w tym matki pisarza, która okazała się być ważną miejscową figurą – wiceburmistrzem Tomohon – starożytni przebierańcy odtańczyli tradycyjny taniec wojenny Kabasaran. Taniec nawiązywał wyraźnie do wydarzeń opisywanych w premierowej książce pt. „Deep secret”, a rozgrywających się w okolicach Tomohon tuż przed zbliżającą się zagładą miasta w wyniku wybuchu Mohawu. Jednym z głównych bohaterów jest sędziwy Owik, jasnowidz, lokalny mędrzec utrzymujący kontakt z duchami przodków, któremu towarzyszy właśnie korowód starożytnych wojowników. Owik chce przestrzec mieszkańców przed nieuchronną katastrofą, ale napotyka po drodze mnóstwo przeszkód , m.in. w postaci lokalnych konfliktów interesów. Książkę napisaną w konwencji thrillera czyta się z rosnącym napięciem, jej zaletą jest osadzenie w lokalnym kolorycie kulturowym i obyczajowym. Autor mimo młodego wieku wydał już 3 powieści. Kiedyś jako dziecko cierpiał na autyzm. Można mu wróżyć literacką przyszłość w Indonezji. Pisze w języku angielskim, ale książki są tłumaczone od razu na indonezyjski. Jest dzieckiem z mieszanej rodziny holendersko-indonezyjskiej. Otrzymał bardzo dobre wykształcenie w Holandii i w Australii.
Na zakończenie niespodzianka – otrzymujemy dyplomy poświadczające, że przeszliśmy szkolenie. Tak, w Indonezji nie ma zbyt wielu okazji do uczestnictwa w szkoleniowych imprezach. Stąd dobra jest każda okazja do tego, aby wzbogacić swoje CV. Ostatecznie na sali zabierał głos kwiat miejscowej inteligencji, a także specjalnie zaproszony amerykański lingwista, który wystąpił ze specjalistycznym odczytem.

 

Wiliam dedykuje nam swoją książkę

Taniec starożytnych wojowników Minahasa był ważnym elementem spotkania z młodym pisarzem

 

Tu powstały nasze domki z wyspy Lelei

Na wyspie Lelei ( patrz nasza relacja z Wysp Moluki) spędzaliśmy tropikalne noce w drewnianych domkach , pochodzących właśnie z okolic Tomohon, transportowanych drogą morską kilkaset km. Nie mogliśmy więc przeoczyć okazji do zwiedzenia wioski Woloan – stolicy tutejszej drewnianej architektury. Znajduje się tam ogromna aleja – pawilon wystawowy, gdzie stoją dziesiątki gotowych już domków i domków na palach – o rożnych modułach, kształtach i projektach i gdzie można też dobić na miejscu transakcji .

 

 Domek na palach w Woloan – gotowy do sprzedania

 

Umiejętności budowniczych z Woloan są przekazywane z pokolenia na pokolenie – wszystko zaczęło się w połowie XIX wieku od pomysłu kilku miejscowych chłopów. Budulcem jest drewno z tutejszych palm kokosowych oraz drzew cepaka i merbau. Projekty są ekologiczne i zgodne z duchem tutejszej natury – proste i wygodne, wręcz idealnie dopasowane do warunków miejscowego klimatu. Konstrukcje domków są odporne na trzęsienia ziemi w regionie, gdzie wokół tyle drzemiących wulkanów. Niektórzy turyści z Indonezji a nawet z Europy oczarowani urodą architektury drewnianej decydują się od razu na zakupy. Wybrany domek jest następnie rozkładany na części i po ułożeniu w 20-30 kontenerach płynie potem statkami na wskazane adresy. Na życzenie dołączana jest instrukcja, w jakiej kolejności składać poszczególne ponumerowane elementy. Ceny domków nie są wygórowane – kosztują w granicach od 1000 USD (te najmniejsze parterowe) po 10 tys. USD ( duże piętrowe z okazałymi werandami) .

 

Na targu warzywnym w Tomohon

 

Lud Minahasa uwielbia biesiady w ogrodach

Grupa etniczna Minahasa liczy prawie pół mln ludzi zamieszkujących potężną kotlinę otoczoną stożkami drzemiących wulkanów. Ich przodkowie przybyli tu przed paroma tysiącami lat aż z Mongolii, wędrowali potem przez Chiny, Koreę i Półwysep malajski – zdradzają to charakterystyczne rysy twarzy. Początkowo byłem przekonany, że w Tomohon zamieszkuje liczna kolonia Chińczyków.
Ludność Minahasa znana jest na Sulawezi z tego, że lubi bardzo biesiadować, wykorzystuje niemal każdą okazję, aby urządzić większe garden party, wspólny obiad z sąsiadami lub z z pozostałymi członkami religijnej wspólnoty. W języku indonezyjskim spotkania takie mają swoją nazwę acara. Co więcej okazję do biesiadowania stanowią nawet okrągłe rocznice niektórych wydarzeń w życiu rodziny, jak wesele czy śmierć bliskich. Np. praktykowane są powszechnie przyjęcia po 7 dniach od pogrzebu lub wesela, po pierwszym miesiącu oraz po roku itp.
Gdy zaczęliśmy szukać w porze obiadowej na przedmieściu Tomohon jakiejś interesującej knajpki, po drodze mijaliśmy liczne ogródkowe przyjęcia – była akurat niedziela. Bardzo szybko zostaliśmy zaproszeni na jedno z nich – jak się potem okazało – przez członków wspólnoty baptystów, która czciła jedno ze swoich religijnych świąt składkowym przyjęciem dla ponad 30 osób. Zostaliśmy poczęstowani pysznymi rybami oraz różnymi sałatkami. Do towarzystwa wyznaczono nam dobrze mówiącego po angielsku Kawilaranga Masengi, profesora z miejscowego Uniwersytetu (Wydział Rybołówstwa i Marynistyki) specjalizującego się w architekturze statków. Ten udzielił nam od razu fachowej informacji na temat konsumowanych ryb z rodziny jackfish, bardzo tu popularnych , występujących obficie w okolicznych morzach.

 

Profesor Kawilaranga Masengi pokazał nam swój letni domek

 

Profesor był na tyle miły, że poświęcił nam jeszcze po przyjęciu 2 godziny czasu. Zaproponował nam małą przejażdżkę po wsi oraz pokazał swój letni domek otoczony paroma stawami pełnymi ryb oraz na wpół dzikim ogrodem, w którym mogliśmy zobaczyć z bliska, jak rosną goździki, gałki muszkatołowe i cynamon.

 

My też dotknęliśmy korupcji

Podczas niektórych pokazywanych w TV wieców wyborczych kandydaci na posłów niemal wygrażali pięściami do tych wszystkich potencjalnych polityków, jacy odważą się znowu targnąć na publiczne pieniądze. Indonezja od lat trzyma w Azji niechlubną palmę pierwszeństwa pod względem zakresu korupcji. Wątek korupcyjny towarzyszył nam także w trakcie pobytu w Tomohon.

 

Widok z naszego hotelu na wulkan Locon

 

Tym wspaniale położonym ośrodkiem hotelowym, gdzie zatrzymaliśmy się na parę dni, zarządzała 25-letnia skośnooka młoda dama, świeża absolwentka amerykańskich uniwersytetów. Dopiero wyjeżdżając stąd dowiedzieliśmy się , że jej ojciec był znanym i eksponowanym politykiem w ministerstwie finansów Indonezji i że od kilku już lat siedzi w więzieniu właśnie z oskarżenia o korupcję. Odpoczywaliśmy więc w nieświadomości, że ta przepiękna posiadłość najprawdopodobniej została zakupiona i wybudowana za pieniądze pochodzące z łapówek, z czym tak energicznie walczy obecny prezydent Indonezji.
Indonezję czeka jednak długa i mozolna walka z tą plagą młodej demokracji. Prawo jest mocno dziurawe, skoro nie zabrania, aby najbliższa rodzina mogła latami korzystać z owoców korupcji. Prezydent pechowo obsadził stanowisko Przewodniczącego Państwowej Komisji Antykorupcyjnej w Jakarcie, który w maju br. został nagle zaaresztowany z powodu podejrzenia o …współudział w morderstwie luksusowej prostytutki.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.